So, das ist das Fenster in dem Radoliner Palast in Jarocin. Durch das Fenster kann man ein Stück des Parks sehen und wenn man sich herausstreckt, ist sogar der Teich sichtbar. Es ist sehr netter aber vorläufiger Sitz der Blogredaktion, die Tag für Tag (seit dem 29. Juli bis zum 6. August) die polnisch-deutsche Theaterwerkstatt dokumentiert . Die Werkstattleitung: Janusz Stolarski und Arnold Pfeifer. Der Ausgangspunkt: „Verführtes Denken” von Czesław Miłosz.

Wir versuchen auch möglicherweise die deutsche Version der Texte zu veröffentlichen.

niedziela, 31 lipca 2011

Drugi dzień: Miasto umarłych


Przed południem
Lektura Miłosza i rozmowa o tabletkach Murti-Binga

Z ogłoszeń duszpasterskich:
Arnold Pfeifer dostał rolę Anioła i otrzymał już tekst roli: wiersz Czesława Miłosza, "Portret z połowy XX wieku". (słuszna uwaga Iwony: Arnold już kolejny raz będzie w spektaklu mówił po polsku, następnym razem trzeba przymusić Janusza żeby recytował po niemiecku, musi być sprawiedliwie)

Ważniejsze pytania/uwagi/wymiany zdań:
- J.S.: pytanie do Was: jak się dzisiaj objawia filozofia Murti-Binga? (dłuższa cisza) Ja sobie wtedy w myśli odpowiadam na to tak: podobnym przełomem jak ten dokonany przez Murti-Binga, musiał być Chrzest Polski. Prawie z dnia na dzień zabroniono wznoszenia modłów do słowiańskich bóstw, a zastępowano to zrozumiałą tylko dla garstki mnichów łaciną. Wprowadzono zachodnie melodie psalmów, odrzucono wszystko, co niepokojące, mroczne, dzikie - a zastąpiono je przez radosną nowinę zbawienia w zamian za połknięcie piguły. Miłosz pisze, że spożywanie pigułek Murti Binga powoduje rodzaj schizofrenii między tym, co w człowieku ugruntowane – nazwijmy to tradycją, a nowym, narzuconym porządkiem. Podobne objawy schizofrenii widać w Polsce mimo upływu 1000 lat. Statystyki pokazują, że jesteśmy w większości katolikami, ale czy wiemy, w co wierzymy? Połykamy pigułę katechizmu (żeby to jeszcze ewangelia była, a to jest najczęściej zbiór nakazów i zakazów kościelnych), a myślimy swoje: że istnieją duchy i upiory, że trzeba zawieszać podkówki nad drzwiami na wszelki wypadek i spluwać przez prawe ramię czy też zasłaniać lustra w domu, w którym ktoś zmarł - ale to wszystko czynimy bez ostentacji, żeby z kolei nie wydać się za bardzo zacofanymi.

- Odpowiedzi na pytanie: czym dzisiaj jest pigułka Murti-Binga? Szymon: Może telewizja jest taką pigułką, spot reklamowy. Agata podchwytuje: reklamy – pokazują świat pełen radości, a przecież są ludzie, którzy żyją w nędzy - ale tego w telewizji nie ma. Wiki: telewizyjne programy poranne, które pokazują cudowny początek dnia. Arnold: pigułki sprzedawane na dyskotekach; świat w dyskotece to świat wiecznej zabawy. Szymon: Kościół, wiara w Boga. J.S.: Unia Europejska.
- J.S.: Czy to oznacza, że my już jesteśmy w momencie „po” połknięciu pigułek, że już je zażyliśmy? Wiki: Tak myślę.
- Pytanie Agaty: czy pigułki Murti Binga trzeba brać co jakiś czas, czy jeden raz na całe życie? J.S.: Miłosz pisze, że raz.
- Kolejne pytania pozostają bez odpowiedzi: czy to pozornie radosne społeczeństwo niemieckie się kiedyś rozwali? W jakim momencie pojawia się pigułka w społeczeństwie – w sensie, co się dzieje tuż przed, co poprzedza potrzebę zażycia pigułki? Czy czujecie, że coś się może za chwilę wydarzyć takiego, że będzie potrzebna następna pigułka? Jak powinien wyglądać idealny świat?

Ćwiczenia i improwizacji ciąg dalszy

- turlanie synchronizowane w czterech szeregach. To ćwiczenie bycia w systemie jest jak rozwiązywanie krzyżówki: musi się zgadzać zarówno w pionie jak i w poziomie, tzn. rolować się trzeba równo całym rzędem, a jednocześnie być non stop na odległość jednego przetoczenia od osoby w tym samym szeregu. Trzeba być czujnym zarówno góra-dół jak i prawo-lewo. Kiedy jeden rząd przeturla się, wstaje i przechodzi do początku krocząc ponad turlającymi się rzędami. Kolejne modyfikacje tego ćwiczenia służyły doskonaleniu mechanizmu: łapanie za stopy osoby leżącej nade mną w rzędzie było po to, aby turlać się rzeczywiście jednocześnie bez potrzeby spoglądania, ustalone zostaje wstawanie przez lewe ramię i określona noga, od której maszerujemy z powrotem do początku, poza tym Arnold wskazuje, żeby nie rolować się nogami albo rękami tylko tułowiem, a wzrok kierować przed siebie, a nie do góry.
Mnie wydaje się to ćwiczenie coraz bardziej przerażające. Janusz zresztą nie ukrywa, że wprowadza rodzaj tresury, padają z jego ust słowa "wojsko" i "balet". To drugie pasuje do obrazka: im precyzyjniej wykonywane jest ćwiczenie, tym bardziej przypomina jakiś francuski taniec dworski, szczególnie że turlanie odbywa się w takt muzyki barokowej. To ćwiczenie, szczerze mówiąc, przypomina mi szkolną lekcję wychowania fizycznego - tak jak tam gimnastyka czy gra rozpoczynała się na gwizdek wuefisty, tak tu turlanie rozpoczyna się na sygnał Janusza: głośne klaśnięcie. Jeszcze chwila, a zamiast turlających się ludzi zobaczę kiełbaski na rożnie, jedne bardziej, drugie mniej wypieczone, ale poza tym wszystkie podobne do siebie. Czemu nikt się nie buntuje? Aha, zabrakło w naszym gronie tej, która nie pozwalała przesuwać materacy w czasie wczorajszej improwizacji - Marli. Wielka szkoda, ona jedna ratowała wtedy honor grupy i nie chciała dać się zamknąć w klatce. Miała odwagę postępować wbrew instrukcji. Dzisiaj, w uboższym gronie, już wszyscy zgodnie, a nawet ochoczo, poddali się doświadczeniu niewoli.

- Improwizacja „Dogville”: Życie w pewnym miasteczku. Między domami przechodzi sieć wąskich ulic, w domach żyją ludzie, na skraju wioski znajduje się kościół, po przeciwnej stronie zarybione jezioro. Niektórzy poddają się nastrojowi podkładu muzycznego i wykonują czynności w odrobinę zwolnionym tempie (później J.S. powie: Czynności przez was wykonywane mają stanowić kontrast do muzyki – róbcie swoje w swoim tempie). Wszyscy garną się do kościoła, szczególnie, kiedy brakuje pomysłu na rozwój indywidualnych improwizacji - tam wszyscy robią to samo: klęczą ze złożonymi rękami albo śpiewają katolickie piosenki w kręgu. Powiedziało się katolickie, ale do końca nie wiadomo, co to za kościół... Mniszka Agata buja się na klęczkach wprzód i w tył w czasie modlitwy jak to czynią Żydzi, ale z kolei wkrótce zaprosi wszystkich mieszkańców do odśpiewania (z pokazywaniem) jednego z dzieł sacro-polo (zresztą o prześlicznej urody refrenie: Łanda rej, łanda o). Jest to więc kościół wielowyznaniowy, w którym chrzci się niemowlęta i daje komunię, ale jednocześnie niektórzy wierni żegnają się po prawosławnemu, a inni siadają sobie wygodnie wprost na posadzce (może na podłodze rozłożone są dywany jak w meczecie?) i w którym nigdy nie zazna się pobożnej ciszy.

W czasie omawiania etiudy padło nazwisko Konstantego Stanisławskiego i wielokrotnie powtarzała się prośba o precyzję wykonywanych czynności, o skupienie na detalach, na badaniu wszystkich możliwości tkwiących w danej sytuacji oraz o określenie swojego emocjonalnego stosunku do spraw i do każdej napotkanej osoby. Czyli żeby było tak, jak w życiu (nie mylić z byciem sobą, graniem siebie - słowo "jak" jest ważne).

- Po krótkim powrocie do wbijania w ciało rytmu końskiego galopu powróciła improwizacja Dogville. Ważna zmiana: zaczynamy od snu (co daje wewnętrzne skupienie i wyciszenie) i dopiero kiedy uznamy, że na horyzoncie Dogville słońce wzeszło, rozpoczynamy nasze codzienne czynności. Na poobiedniej próbie widać, że ustaliły się już pewne układy kwaterunkowe. Np. dziadkowie mieszkają w chatce tuż przy kościele (choć nie zauważyłam, żeby byli specjalnie pobożni),a komuna ćpunek, z których jedna jest w zaawansowanej ciąży – w domu naprzeciwko. Z uwagi na to, że moja ławka obserwacyjna stoi od strony kościoła, widziałam i zapamiętałam głównie rzeczy dziejące się w mojej okolicy. Może przydałoby się jutro zmienić punkt widzenia.

Moje spostrzeżenia: szybko podchwycono raz zademonstrowany przez Janusza sposób podkładania dźwięku pod pukanie do drzwi poprzez tupanie w podłogę. Jeśli mówiliśmy o naśladowaniu życia (tzn. o tym, żeby pamiętać dokładnie gdzie są drzwi, klamki, dzwonki), to powiedzcie mi, w którym to mieście tupie się komuś po wycieraczce, chcąc by nam otworzył? Może należałoby więc określić precyzyjniej, co robimy "jak" w życiu, a co według umówionej konwencji? Inna rzecz dotyczy komunikacji. Od kiedy zostało dozwolone głośne mówienie (zgaduję, że w imię realizmu – żeby nie kłapać bezdźwięcznie paszczami), prawie od samego rana panuje taki zgiełk, że nie tylko nie słychać muzyki, która miała stanowić kontrast do działań aktorskich, ale w dodatku mieszkańcy nie są w stanie usłyszeć tego, co dzieje się za progiem ich domów. Choćby terrorysta afgański ukatrupił kochanych dziadków i tych, co przyszli im z pomocą, reszta nie kiwnie palcem. Weźmy poprawkę, że hałas wzmaga się dodatkowo przez akustykę sali.
Przy wszystkich niedoskonałościach była jednak jedna scena, która została mi w pamięci. Do mieszkania Hani puka Sara. Hania nauczona przykrym doświadczeniem siedzi cicho i udaje, że jej nie ma. Pewnie myśli, że to znowu ten stuletni epileptyk z naprzeciwka. Sara przez dłuższą chwilę cierpliwie puka, a Hania waży myśli: otworzyć, czy nie otworzyć - pukanie zdaje się być przyjazne (epileptyk za to dobijał się do drzwi tak gwałtownie, że jutro będzie miał spuchniętą stopę, założę się). Kiedy Hania ostrożnie podchodzi w kierunku drzwi, Sara z kolei rezygnuje z dalszego pukania, bo ile można czekać, i odchodzi. Hania zagląda przez wizjer tuż po odejściu Sary. Zdziwiona uchyla bardzo ostrożnie drzwi do swojego domu - nie ma nikogo. Koniec tej sceny wiele obiecuje: Hania wyrusza w miasto na poszukiwanie tego, kto do niej pukał. Jak na mieszkankę małego miasta przystało, idzie wpierw do sąsiadek, żeby opowiedzieć, co jej się przydarzyło. Możemy zacząć porządkowanie improwizacji właśnie od wyłuskiwania takich - właściwie gotowych scen?

Zadanie domowe: W jakim świecie nie chcielibyśmy żyć? (do przemyślenia)

Wieczór spędziliśmy na spektaklu Teatru Biuro Podróży. Był to doskonały przykład tego, jak o pigułkach Murti Binga mówić w teatrze nie warto. Jeśli mam być złośliwa, jak ktoś lubi popisywać się jazdą na łyżworolkach, to są do tego specjalnie wyznaczone miejsca, niekoniecznie teatr. Plastikowe jajo na obrotówce i rzucanie aluminiowymi foremkami do ciasta to jest dość obciachowa wizja przyszłości, a co najgorsze, posługując się słowami J.S., zupełnie nie udało się jej „wytrącić widza z równowagi”.
Głowa do góry, odbijemy sobie jutro w naszej stajni!

sobota, 30 lipca 2011

Pierwszy dzień: konie w stajni gimnastycznej


Informacje organizacyjne: spektakl powarsztatowy planowany jest na sobotę, godz. 19 w szkolnej sali gimnastycznej. Godziny prób: 11-13, przerwa na obiad, 15-18, kolacja, 20 -… wieczory filmowe/taneczne.

Pierwsze spotkanie na temat przyszłej pracy i lektury Miłosza:
- najważniejsze pojęcia ze „Zniewolonego umysłu” to: pigułki Murti-Binga (czyli coś, co człowiek łyka, żeby świat jawił się bezproblemowy, zobacz pierwszy rozdział książki) i Ketman (wypieranie się własnych przekonań, zobacz trzeci rozdział).
- dwa znaczenia słowa zniewalać: 1) wziąć w niewolę 2) skłaniać do czegoś

- J.S. [Janusz Stolarski]: Mam problem: czy jest możliwe dać człowiekowi wolność myśli, wolność wyborów, a jednocześnie uchronić go od popełniania w imię tej wolności błędów, uchronić go od zła.

- J.S.: jeśli teatr nie wytrąca widza z równowagi, to nie spełnia swojej funkcji [taki pogląd na społeczną funkcję teatru przypomina mi Franza Kafkę i jego wizję posłannictwa literatury].

- nie ma na razie założeń inscenizacyjnych co do spektaklu, poza jednym obrazem/przedmiotem/śladem: lustro. W jaki sposób i w jakim celu je używamy? Co w nim można zobaczyć? Co by było, gdyby nagle ekran komputera stał się lustrem – co byśmy w nim zobaczyli?

- Pytania, sprawy do przemyślenia (sugestie Arnolda Pfeifera): Co mnie zniewala i jak ja się sam zniewalam? Czy systemy (szkołą, rodzina, krąg znajomych), które przecież zawsze ograniczają i nie są nigdy wolne od błędów, nas zniewalają?

- Marta: jesteśmy zniewoleni przez pieniądz, kiedy nie możemy spełniać swoich marzeń z braku pieniędzy. J.S.: Ale co Cię dokładnie w tej sytuacji zniewala? [w podtekście: czy zniewala nas nasza bieda, czy też nasze pragnienie rzeczy, które są kosztowne] Jagoda: zniewala to, że musimy pracować, żeby zarobić na to, czego pragniemy.


Po obiedzie
Rozgrzewka i improwizacje:


- Turlanie, rolowanie (masaż na podłodze i za pomocą kontaktu z podłogą). Moje spostrzeżenie: chce się obserwować tych, którzy - będąc pierwszy raz w życiu na takiej rozgrzewce, nie rozumieją poleceń – ci właśnie poszukują, widzą trudności (i tym się wkrótce oberwie za to, że podpatrują innych, szukając wskazówek na zewnątrz, zamiast w sobie). Natomiast dość nieciekawie robi się, patrząc na tych, którzy znają ćwiczenia z poprzednich warsztatów. Ci koncentrują się na estetycznych, kocich ruchach, obciągają stopy, robią pozycje joggiczne (świece!), starają się, żeby ich ruch był płynny, gładki, „ładny” (dla tych z kolei adresowana będzie uwaga, żeby siebie samego zaskakiwać, zobaczyć, gdzie mnie ciało pokieruje).

- Małpy na drabinkach. Istota ćwiczenia to załapanie przeciwnych wektorów: ręce ciągną w górę – chwytając się kolejnych szczebli (w ten sposób małpa wędruje po szczeblach jak po drzewach), nogi zaś są bezwładne i swoim naturalnym ciężarem ciągną w dół (co w praktyce oznacza puszczenie bioder luźno i ciągnięcie nóg za sobą).

- Koń: improwizacja. Szukanie tego, czym jest „końskość” (nie ilustracja, tylko metafora). Po pierwszej próbie modyfikacja. J.S.: "nie bądźcie końmi, tylko jeźdźcami i z jeźdźców dopiero przemieniajcie się w konie."
Moje skojarzenie: konie, ulubione zwierzęta Kieślowskiego (często pojawiające się w jego filmach w ważnych momentach), to istoty, które szczególnie umiłowały sobie wolność (nieskrępowane w ruchach, w biegu jakby rozwijały skrzydła, może dlatego koń stał się pegazem). Ciekawe, że ćwiczący rzadko korzystali z tej swobody, raczej dreptali w kółko, obrawszy jeden sposób chodu. Zaskakujące – wszyscy krążyli po linii koła i w tym samym kierunku (choć tego nie obejmowała instrukcja do ćwiczenia). Niektórzy doszukiwali się w sobie konia (Arnold, Marta), doskonalili różne sposoby poruszania się, ale i ci nie dawali się ponieść temu, czego każdy koń potrzebuje do życia – możliwości biegu przed siebie bez zastanowienia, kierując się fizjologiczną potrzebą ciągłego, rytmicznego przemieszczania się. O "załapanie" tego zachłannego (ale zorganizowanego) pochłaniania wolnych przestrzeni będzie chodziło w kolejnej improwizacji, dalej wokół tematu konia.

- Marta prowadzi stado po gimnastycznym padoku, stopniowo zmieniając rytm i tempo chodu. Generalny rysunek ruchu jest taki: od bezruchu do bezruchu, a pomiędzy nimi bieg w zmiennym tempie - rozpędzanie i zwalnianie, czyli nabieranie rozpędu i wytracanie sił w takt galopu (znana zasada Wilhelmiego: „dopierdolić i odpuścić”) – aż do totalnego wyczerpania. Ten wariant został powtórzony (oba nagrane na kamerę). Druga próba okazała się znacznie lepsza bo raz, że Marta dłużej się rozpędzała do pierwszego galopu (dzięki temu koncentracja w grupie była lepsza), a dwa, że wysunęła się zdecydowanie na czoło – dzięki czemu wszyscy ją mogli widzieć (nie było odrywania się poszczególnych koni od stada w celu zobaczenia tego, co robi prowadząca), przez to stado lepiej się zintegrowało (nie było peletonu i reszty). Jednak w obu próbach występował ten sam problem: im dalej od czoła stada, tym więcej chodzenia na skróty (stopniowe kurczenie się okręgu), tym chód mniej precyzyjny rytmicznie i tym późniejsza reakcja na zmianę tempa przez lidera. A co by było, gdyby Marta puściła się w galopie i dogoniła „ogon”? Może wtedy ogon musiałby przyjąć rolę nowego prowadzącego? Mielibyśmy ciekawy widok: stado źrebaków a nad nimi fruwające skarpetki… Pozostaje pytanie, jakimi końmi chcemy być? Wolnymi, czy zniewolonymi? Wolnymi - nieskrępowanie (choć wspólnie) galopującymi przed siebie, czy zniewolonymi w naśladowaniu, zniewolonymi w rytmie jak w transie?

- Improwizacja „eksperyment na szczurach". (J.S.: Człowiek jest dobry, kiedy ma wokół siebie przestrzeń do życia. Kiedy ta przestrzeń zostaje zakłócona przez innych, zaczynają się tarcia, konflikty)
Improwizacja ma polegać na powtórzeniu eksperymentu ze szczurami, przez stopniowe ograniczanie przestrzeni działania (przesuwanie materacy). Każdy wybiera sobie powtarzalną czynność i określa swój ruch w przestrzeni ("potrzebuję na mój ruch tyle a tyle miejsca"). Trudność polega na tym, żeby nie generować sztucznie konfliktów, tylko konsekwentnie wykonywać swoje działania - przestrzeń każdego ćwiczącego będzie z czasem stawała się częścią przestrzeni kogoś obok, a wtedy konflikt tworzy się sam przez się (mój ruch natrafia na czyjś opór, na ruch kogoś drugiego).
Pierwsza próba została przerwana w połowie (tzn. materace były przesunięte tylko do połowy sali, jedna z ćwiczących nie pozwalała na dalsze ograniczenie przestrzeni).
W drugiej próbie udało się zacieśnić przestrzeń do szerokości paru metrów.
Moje spostrzeżenia: Ograniczanie pola gry odbywało się tylko z jednej strony (materace przesuwano ku przeciwnej ścianie sali), wobec tego poczucie zagrożenia nie było tak silne, jakie mogłoby być, gdyby zacieśniano przestrzeń wokół ćwiczących - z każdej strony. Druga sprawa, że miękkie materace nie stanowią solidnej bariery - gną się, kojarzą się raczej z czymś, co nas ochrania - np. od upadku - niż ze sztywną granicą (typu drut kolczasy). Dlatego też improwizacja poszła w dwie strony: 1) mężczyźni sztucznie generowali konflikty - nie czując zagrożenia, starali się je ogrywać 2) kobiety znajdywały na ogół dostateczną ilość wolnej przestrzeni do wykonywania swoich działań: albo modyfikując formę ruchu albo zmniejszając zakres wykonywanych gestów.
Zadanie na dzień następny: wyobrazić sobie, że ktoś nam coś zabiera, pozbawia nas czegoś.

Wieczór po kolacji umilały nam dźwięki odbywającego się przed pałacem party disco-polo i zagranicznych przebojów w aranżacji na keyboard - zasłużona nagroda za pierwszy dzień pracy, kojąca kołysanka do snu...

-------------------------------------------------------------------------------------
Der ersten Tag: Pferde in einer Sporthalle

Organisation
Die Werkstattvorführung wird am Samstag um 19 Uhr in der Schulturnhalle geplant.
Probezeit:
10 Uhr – Lesen von Passagen aus dem „Verführten Denken“ von Miłosz
11 – 13 Uhr Aufwärmung und Probe
Mittagsessenpause
15 – 18 Uhr Probe
18.30 Uhr Abendbrot
20 Uhr Filmabende/Bloglesen


Das erste Treffen zum Thema der künftigen Arbeit und Miłosz – Lektüre
-die wichtigsten Begriffe des „Verführten Denkens“ sind: die Murti-Binga- Pillen (also etwas was man schluckt, damit die Welt problemlos wird, sehe den ersten Kapitel des Buches) und Ketman (die Verneinung von eigenen Anschauungen, sehe den dritten Kapitel).
-Die Fragen und Sachen zum Nachdenken ( die Suggestionen von Arnold Pfeifer): Was verführt mich und wie verführe ich mich selbst? Verführen uns die Systeme ( die Schule, die Familie, der Bekanntenkreis), die uns doch immer begrenzen und nie fehlerfrei sind?

-Marta: Wir werden vom Geld verführt, wenn wir unsere Träume wegen des Geldmangels nicht verwirklichen können. J.S. Aber was genau verführt dich in der Situation? [im Hintergrund: Werden wir von unserer Armut verführt, oder von dem Verlangen nach den kostbaren Sachen ]. Jagoda: wir werden davon verführt, das wir arbeiten müssen, um dafür zu verdienen, was wir verlangen.

-Die Affen auf der Leiter. Das Wesen der Übung ist die gegenseitigen Vektoren zu finden: die Hände ziehen nach oben nach den nächsten Sprossen greifend ( auf diese Art und Weise wandert der Affe durch die Sprossen wie durch die Bäume), die Beine dagegen bleiben kraftlos und dank ihrem natürlichen Gewicht ziehen sie nach unten (was in der Praxis bedeutet, dass die Hüfte locker bleibt und die Beine gezogen werden).

-Das Pferd: die Improvisation. Das Suchen danach, was „Pferdesein” heißt (nicht die Illustration, sondern die Metapher). Marta führt die Herde durch den gymnastischen Tal, stufenweise verändert sie das Lauftempo. Die generelle Zeichnung der Bewegung ist so: seit der Bewegungslosigkeit zu der Bewegungslosigkeit, und dazwischen der Lauf im unterschiedlichen Tempo – das Beschleunigen und das Bremsen (der bekannte Prinzip von Wilhelmi: „drücken und loslassen“ ) – bis zur totalen Erschöpfung .
Die Aufgabe für den nächsten Tag: Man soll sich vorstellen, dass jemand uns etwas weg nimmt, dass wir etwas beraubt werden.


Der Abend nach dem Abendbrot wurde von den Lauten der ausländischen Hits für den Keyboard arrangiert und der Disco – Polo –Party begleitet, die auf der Lichtung vor dem Palast stattfand – der verdiente Preis für den ersten Arbeitstag, angenehmes Schlafenlied…

piątek, 29 lipca 2011

Droga do Jarocina


Moja podróż: PKP, usługi regionalne, 11.48 z dworca Warszawa Wschodnia, z przesiadką we Wrześni. W Jarocinie o 16.45. Stamtąd na piechotę do Pałacu Radolinów przez Rynek, Świętego Ducha i Wojska Polskiego na ulicę Park.
Niemiecka grupa (10 osób i Arnold) dojechała na miejsce koło siódmej wieczór, polska grupa kwateruje się jutro rano.
Godz. 20: spotkanie przed pałacem - zbiórka na kolację. Sześcioro Niemców pamiętam z filmu dokumentującego spektakl "Noc w Wildenhagen" - brali udział w ubiegłorocznych warsztatach w Schwarzenfells. Reszta nowa, kilkoro (troje?) z nich rozumie po polsku. Dobrze, będzie więcej tłumaczy - mówi Monika Kula.
Miło spotkać Arnolda, z którym korespondowałam w sprawie "Nocy w Wildenhagen" i który tak dzielnie próbuje skomunikować się z Pawłem i Moniką po angielsku za pomocą rąk i nóg.
Kolacja i powitanie w szkolnej stołówce. Paweł mówi o zasadach schroniska, ciszy nocnej, czujnikach dymu, remontach, zostawianiu kluczy u portiera... Niemcy pochyleni nad talerzami z wędliną, zmęczeni podróżą z trzema przesiadkami ("Tak, najgorszy był odcinek od Poznania do Jarocina"), nie reagują nawet na przestrogę, by po parku nie chodzić samemu po zmroku. Może myślą: Gwałciciele? Chuligani? Tak, tak, wiemy - jesteśmy w Polsce.