Moja podróż: PKP, usługi regionalne, 11.48 z dworca Warszawa Wschodnia, z przesiadką we Wrześni. W Jarocinie o 16.45. Stamtąd na piechotę do Pałacu Radolinów przez Rynek, Świętego Ducha i Wojska Polskiego na ulicę Park.
Niemiecka grupa (10 osób i Arnold) dojechała na miejsce koło siódmej wieczór, polska grupa kwateruje się jutro rano.
Godz. 20: spotkanie przed pałacem - zbiórka na kolację. Sześcioro Niemców pamiętam z filmu dokumentującego spektakl "Noc w Wildenhagen" - brali udział w ubiegłorocznych warsztatach w Schwarzenfells. Reszta nowa, kilkoro (troje?) z nich rozumie po polsku. Dobrze, będzie więcej tłumaczy - mówi Monika Kula.
Miło spotkać Arnolda, z którym korespondowałam w sprawie "Nocy w Wildenhagen" i który tak dzielnie próbuje skomunikować się z Pawłem i Moniką po angielsku za pomocą rąk i nóg.
Kolacja i powitanie w szkolnej stołówce. Paweł mówi o zasadach schroniska, ciszy nocnej, czujnikach dymu, remontach, zostawianiu kluczy u portiera... Niemcy pochyleni nad talerzami z wędliną, zmęczeni podróżą z trzema przesiadkami ("Tak, najgorszy był odcinek od Poznania do Jarocina"), nie reagują nawet na przestrogę, by po parku nie chodzić samemu po zmroku. Może myślą: Gwałciciele? Chuligani? Tak, tak, wiemy - jesteśmy w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz