So, das ist das Fenster in dem Radoliner Palast in Jarocin. Durch das Fenster kann man ein Stück des Parks sehen und wenn man sich herausstreckt, ist sogar der Teich sichtbar. Es ist sehr netter aber vorläufiger Sitz der Blogredaktion, die Tag für Tag (seit dem 29. Juli bis zum 6. August) die polnisch-deutsche Theaterwerkstatt dokumentiert . Die Werkstattleitung: Janusz Stolarski und Arnold Pfeifer. Der Ausgangspunkt: „Verführtes Denken” von Czesław Miłosz.

Wir versuchen auch möglicherweise die deutsche Version der Texte zu veröffentlichen.

czwartek, 11 sierpnia 2011

nowe zdjęcia


Dodałam na konto ftp kolejną porcję zdjęć: zdjęcia anioła Arnolda, który chodził pomiędzy śpiącymi i zdjęcia ze spektaklu i po spektaklu. Część z nich jest bardzo ciemna, ale oddają to, jakie było faktycznie światło (fotki robione przez Pawła Kulę bez flesza).

Miłego oglądania.

P.S. Jeśli nie wiesz, co to jest ftp - wejdź na link na blogu: filmy z warsztatów/Filmen von den Workshops.

środa, 10 sierpnia 2011

Do widzów


Drodzy widzowie sobotniego spektaklu!

Chciałabym poznać Wasze opinie/myśli/refleksje dotyczące spektaklu "Myślenie na własny rachunek". Co Wam się podobało, a co nie? Jakie mieliście myśli/skojarzenia? Co sądzicie o poszczególnych elementach przedstawienia: wyświetlanych filmach, muzyce, grze aktorskiej, świetle? Czy macie jakieś pytania dotyczące treści lub formy spektaklu?
Zamieszczajcie swoje wrażenia na blogu w formie komentarzy do tego posta lub przesyłajcie na adres mailowy: zofia.smolarska@gmail.com

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Dziękuję/Danke


Dziękuję Wam za sobotni spektakl. To było dla mnie duże przeżycie. Dziękuję Wam wszystkim razem, ale i każdemu z osobna między innymi za:

Vielen Dank für die Auffuehrung. Das war für mich ein grosses Erlebnis. Ich bedanke mich bei euch allen, aber auch bei jedem einzelnen für (unter anderem):




Vicki - für die dramatische Flucht über das Gebirge
Nastja - für die Schlägerei mit Stefi, die realistisch, aber nicht zu realistisch war
Melina - für die zusaetzliche Lichtfunktion ganz am Ende
Katharina - za bycie surową, ale jednak czułą matką dla Vivien
Vivien - für das Träumen
Stefanie - für den sorgsamen Schutz Levins
Sahra - für das ernst Bleiben
Marta - za mądre prowadzenie zastępu do rzeźni
Zuza - za trzymające w napięciu spotkanie z aniołem
Hania - za czysty i odważny śpiew pieśni
Jagoda - za przeglądanie się w niewidzialnym lustrze
Sara - za wrażliwą autystkę
Weronika - za pokorne szorowanie podłogi
Agnieszka - za wytrzymanie napięcia przed "moje" w scenie dawania prezentów
Sziszka - za trzymanie weselnego rytmu podczas walenia się murów miasta
Levin - für das unauffälliges Sterben in der Kirche
Arne - dass du ein guter Vater trotz widriger Bedingungen warst
Darek - für das Gebet
Maciej - za trzymanie rodziny na dystans od "katolów" w scenie wypędzenia
Mariusz - za żywiołowe rozkręcanie weseliska
Mateusz - za: "ślub to ślub, a chrzest to chrzest"
Szymon - za czytanie ze zrozumieniem
Bartek - za dbanie o bezpieczeństwo widza w scenie meczu koszykówki
Adam - za akordeonową nostalgię w "Zachodźże słoneczko"
Arnold - für die himmlische Ruhe
Bogusz - za nagranie spektaklu, z którego mam zamiar skorzystać:)
Kuba - za zachowanie zimnej krwi w momencie awarii
Patryk - za nadawanie rytmu całości
panom elektrykom - za cierpliwość (mimo wszystko)

piątek, 5 sierpnia 2011

parę cytatów z Miłosza


O tym, dlaczego marksistowska ideologia zdobywała sobie tylu wyznawców wśród młodzieży:

Dzisiaj sądzę, że wszyscy młodzieńcy, przeżywający w Europie te olśnienia, szukali przede wszystkim narzędzia, które by im pozwoliło dać sobie radę ze zjawiskiem ruchu, czyli czasu. (…) Ogrom przeszłości, złożonej ze zdarzeń, zdarzeń i tylko zdarzeń przechowywanych w kronikach, przytłaczał, wprowadzał tę nudę jaką często widziałem w uniwersyteckich audytoriach, a równocześnie niepokój, poczucie niemocy wobec bezładu. Współzależności pomiędzy zdarzeniem i zdarzeniem nie były jasne. (…) I oto dialektyka rozwoju, działając z tą samą koniecznością w przyrodzie i w społeczeństwie, dostarczała klucza, wyjaśniała wszystko. Nic dotąd nie trwało osobno: każdy fakt występowała na tle, wiadomo było, z jakiego gruntu wyrastał, a równocześnie, jak za naciśnięciem guzika, wyskakiwał w świadomości napis: „feudalizm”, „kapitalizm”, itd. (…) Magnetyczna siła przyciągania marksizmu tłumaczy się chyba tym, że pojawiał się w chwili, kiedy świat ujmowany podwójnie, w kategoriach naukowych i humanistycznych, robił się za trudny do objęcia, i im bardziej prymitywny był umysł, ty większe rozkosze czerpał ze sprowadzania rozsypującej się wielości do wspólnego mianownika.


O wyższości Niemców nad Polakami i Polaków nad Niemcami:

Jakkolwiek teraz, kiedy to piszę, hitleryzm należy do przeszłości, nie należy być może do przeszłości rozpowszechniona w masach niemieckich opinia o Słowianach, w pierwszym rzędzie ich najbliższych sąsiadach, Polakach, jako „podludziach”. Nazi wykorzystali tę opinię, ułatwiając potworne zbrodnie. Byłoby przesadą twierdzić, że Polacy nie są świadomi, jakie ich wady pozwoliły Niemcom zdobyć miłe poczucie własnej wyższości: nieporządek, nieudolność w opanowaniu materii (dziurawe mosty i błotniste drogi należą w literaturze europejskiej do standardowego obrazu Polski już od średniowiecza), lekkomyślność, pijaństwo, brak talentu do urządzani życia tak, żeby było gemütlich.
Równocześnie jednak są świadomymi swych zalet, rzadko spotykanych u Niemców, których nazywają tępymi i ciężkimi: fantazja, zmysł ironii, dar improwizacji, kpina z wszelkiej władzy, przez co roztapiają niejako każdy system polityczny od wewnątrz.


O tym, jak zachodnia Europa wyobrażała sobie komunizm na Wschodzie:

Terror nie jest – jak to wyobrażają sobie intelektualiści zachodni, monumentalny; jest podły, ma rozbiegany wzrok, niszczy konsystencję ludzką i wszelkie stosunki pomiędzy milionami jednostek zmienia w stosunku szantażu. Poza tym gospodarka podporządkowana wymogom ideologii podnosiła włosy na głowie. Zastosować do niej można było spostrzeżenia Guliwera w kraju Balnibarów, administrowanym przez światłą Akademią Wynalazców, gdzie ludzie mieszkający na górze tak są zatopieni w swoich spekulacjach, że nie myślą wcale, co tu się na dole dzieje i gdzie lud, okryty łatami, chodzi po ulicach krokiem niepewnym, z twarzą dziką i oczami wytrzeszczonymi.

Powyższe cytaty pochodzą z tomu „Rodzinna Europa”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Szósty dzień: Małżeństwo


Na skraju parku, którym co dzień spacerujemy, zarośnięty krzakami, prawie niewidoczny, stoi słup, a na nim zardzewiała tablica z regulaminem parku. Napisano na niej:
1.Park służy zaspokajaniu celów wypoczynkowych, zdrowotnych, estetycznych i kulturalnych ludności.
2.Z parku mogą korzystać wszyscy na równych prawach.
3.Park polega na:
- zakazie dokonywania wszelkich zmian w zagospodarowaniu powodujących naruszenie jego układu przestrzennego
- zakazie niszczenia zieleni i mienia
- zakazie kierowania wszelkimi pojazdami z wyłączeniem rowerów kierowanych przez dzieci do lat 10
-zakazie prowadzenia psów bez smyczy
4. W parku obowiązuje zakaz podawania i spożywania alkoholu.
5. Za naruszenie zakazów określonych w ustępie 3 i 4 regulaminu grozi odpowiedzialność karna przed kolegium do spraw wykroczeń.
U G i M Jarocin

Wczoraj, kiedy po filmie oglądaliśmy nagranie Końska z zamierzchłych czasów, tzn. z niedzieli, to dotarło do mnie, jaką drogę przeszliście. Końsko w niedzielę było pełne życia, ruchu, pomysłów, konfliktów, zdarzeń, pełne śmiechu i radości, ale także pełne błędów, niekonsekwencji, prywaty. Od tamtego czasu, postawiono solidne dźwiękoszczelne ściany domów, wstawiono drzwi, zlikwidowano ścieżki między domami... i napisano tonę regulaminów (nie uśmiechać się, nie pizdżyć, nie być prywatnie itd.). Końsko stało się więzieniem. Ale chyba o to nam chodziło, tak?
Te dwa obrazy miasta - z niedzieli i z wczoraj kojarzą mi się z obrazem pary, która po gorącym romansie, postanawia wziąć ślub. Wolność zastępowana jest przez wierność, chaos przez strukturę.
Dwa dni temu Janusz powiedział, że dla niego teatr jest wolnością. Ja myślę jednak, że teatr jest, tak jak małżeństwo, dobrowolnym więzieniem. Ale to nie wyklucza pięknych momentów, pięknych scen, a takie się wczoraj zdarzyły. Jedna z nich to pęd końskiej maszyny, ucieleśnienie zdyscyplinowanej agresji, po której nastąpiła nagła, wytrącająca z równowagi cisza i słychać było tylko przesuwanie się rzeźniczych haków. Ten moment, później zamazany muzyką Patryka i galopowaniem w miejscu czekających w kolejce do rzeźni - nie miał już tej siły.
To jest tak, jak na wczorajszym filmie Koyaniskatsi - motoryczna muzyka i szalony pęd samochodów i ludzi, był nagle przerywany i zderzany z całkowitą ciszą wieżowca odbijającego chmury.
A wracając jeszcze do tego porównania teatru jako małżeństwa, przypuśćmy że uznajemy poligamię: jeśli Janusz jest mężem, który w tej chwili dba o zabezpieczenie fundamentów i konstrukcji domu-spektaklu, to każdy z Was, jak na dobre żony przystało, powinien wziąć się za wymiecenie kurzu, umycie okien i wytrzepanie dywanów, tak aby w sobotę można było bez wstydu zaprosić gości. To, czego jeszcze brakuje, to samodzielnej inicjatywy, tzw. aktorskiej gotowości. Jeśli czeka na mnie góra garów na zmywaku i dziecko narobiło w pieluchę, to choćby nie wiem, jak się nie chciało podnieść tyłka, zakasuje się rękawy i idzie robić to, co jest do zrobienia.
Dla przykładu: pochód za akordeonistą. Tak jak w Kościele, tak tutaj przydałoby się trwanie w roli. Mariusz jest dalej ojcem trudnej córki, a Sara autystką, tylko w innej sytuacji - w sytuacji pogrzebu. Jak ja rozumiem tą scenę, to to zdaje się nie jest przerywnik muzyczny dla odprężenia widza, tylko dowód zepsucia i hipokryzji mieszkańców. Coś się stało, trzeba problem zakopać, pochować i iść na zabawę.
Inna przykład: jak Agnieszka wyobraża sobie swoją postać na początku spektaklu? Czy w sobotę ksiądz będzie także siedział na materacu do momentu, kiedy uzna, że może ewentualnie włączyć się do akcji, podczas gdy inni od 10 minut usilnie improwizują?
Janusz mówił ostatnio o zadaniach aktora na przykładzie Jagody - "paznokcie są określone, teraz wy musicie umieścić te paznokcie w świecie" - czyli wypełnić kredkami kolorowankę.
Ostatnie dwa dni przed Wami, bądźcie dobrymi żonami!

środa, 3 sierpnia 2011

Piąty dzień: Lista sprawunków


Dzień piąty: Lista sprawunków
Jest taka historia w książce „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren, która opowiada o wyprawie po sprawunki. Dziewczyny – Lisa, Britta i Anna, wybierają się do sklepu w pobliskiej wiosce i żeby nie zapomnieć tego, o co ich mama Lisy prosiła, po drodze śpiewają sobie piosenkę: Kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej. Zawędrowują do sklepu, kupują sprawunki z listy od mamy a także wiele innych rzeczy, które okazały się nagle bardzo potrzebne. Po dłużej chwili powrotnego marszu znów zaczynają nucić: Kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej, bo w rytmie idzie się raźniej. A kiedy dochodzą do domu i na horyzoncie pojawia się mama Lisy, nagle dziewczyny orientują się, że zapomniały kupić kiełbasy, o której śpiewały.

Tak, dzieci z Końska często przypominają dzieci z Bullerbyn. Po każdej improwizacji mówi się tyle o precyzji, przypomina się o wyrazistości ruchów, o budowaniu konfliktów w ramach domowych historii, i o tych cholernych prywatnych uśmiechach. A dzieci, radosne i zadowolone z siebie, dopiero kiedy ujrzą twarz Janusza – który prosił szczególnie o kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej – przypomina im się, że czegoś musiały zapomnieć, czegoś ważnego...

Kiedy następnym razem wybierzecie się na wyprawę po aktorskie sprawunki, proszę, wejście poniższą listę ze sobą:
- rodzina protestancka miała nie klaskać przy wypędzaniu Żydów – klaskanie bez przekonania znaczy w tej scenie bez przekonania strzelać z karabinu. Albo strzelamy, albo nie strzelamy.
- Do bab: „Któż tak po komorze cho-odzi i stuka” czy „Któż tak po komorze chodzi i stu-uka”- kiedy jest więc nut w melodii niż sylab, trzeba sobie ustalić, którą samogłoskę przedłużacie.
- do przemyślenia jest użycie dwóch rekwizytów w scenie Arnolda – lampy i aparatu na raz. Nawiasem mówiąc, z lampą nad głową nie zrobi się dobrego zdjęcia – oświetla się przecież nie osobę fotografa, tylko przedmiot fotografowany. Mój pomysł: możeby przejście od czasów Końska 1 do Końska 2 zaznaczyć właśnie zmianą atrybutu anioła – kiedyś była to stara lampa, a powiedzmy dzisiaj anioły chodzą z aparatami. Jak pokazuje Kieślowski w Dekalogu, anioły posyłane na ziemię są wyposażane na miarę czasów, są mleczarzami lub jeżdżą na rowerach. Inna sprawa, dlaczego anioł robi zdjęcia w nocy, a potem także w dzień? O jakich ludziach pisze raport – o tych niewinnych, śpiących czy o grzesznikach, którymi stajemy się po przebudzeniu?
- zaczynam się bać, jak gardło Levina udźwignie taki hardkorowy kaszel do premiery – słychać, że jest to kaszel naprawdę, kaszel chorego aktora. Trzeba by się nauczyć kaszleć bez szwanku dla strun.
- kiedy Szymon mocuje się z córką w kazirodczej scenie, a ona się uśmiecha, to mamy Lolitę od Nabokova, a nie Końsko.
- przed mszą pod kościołem siedzi Wikki, po co ona tam siedzi? No, zbiera na poranne piwko. Czy nikt nie wrzuci jej grosza?
- towarzystwo pobożne w Kościele myśli, że jak się jest w kupie, to można sobie odpuścić, a właśnie w tej sytuacji, kiedy cała wiocha jest w jednym pomieszczeniu powstaje pole do pokazania relacji między ludźmi w wiosce. Jeden przykład: na początku poznajemy Jagodę Szymonową w otoczeniu rodzinnym, ciekawi mnie, jak kobieta, która ubezpieczyła w PZU swoje paznokcie patrzy na inne kobiety w kościele, czy patrzy im na ręce, porównuje? A może flirtuje z Mariuszem, bo podziwia chłopa, co umie zaprowadzić porządek w domu?
- czemu kapłanka Agnieszka prowadzi procesję wokół domów żydowskich przycupnięta, zgarbiona? Byli w historii ludzie niskiego wzrostu porywający tłumy. Ale czy ktoś widział, żeby Napoleon kucał prowadząc swoich żołnierzy do boju?
- żydowska rodzina, ciepła, dobra i radosna, która następnie jest ze wsi wypędzana to Landryna. Czy wy nie macie ludzie żadnych problemów? Jeśli nie macie, to nie jesteście ludzcy i naprawdę nadajecie się do wyrzucenia. Ludzi wiecznie szczęśliwych trzeba z teatru eksmitować!
- pamiętajcie, w którą stronę otwieracie drzwi, żeby ich za sobą nie zamknąć z przeciwnej strony.
- ile lat ma wiejski głupek? Czasem wydaje się, że to dziecko skaczące w klasy, radośnie podskakujące – może określenie wieku pomoże w niedziecięcych pomysłach na improwizację?

A teraz parę sprawunków, które udało się kupić:
- zróżnicowane otwieranie drzwi – jedni trzaskają, inni zamykają kopniakiem, jeszcze inni robią to bardzo ostrożnie, żeby nie obudzić śpiących. Tak trzymać.
- scena u Mariuszów. Mariusz szamoce się z Hanią, przychodzi matka i bardzo nieśmiało staje w obronie córki, Mariusz trzymając Hanię mocno za nadgarstek, drugą ręką zamachnął się na żonę. Nie musiał jej uderzyć, ona już po słusznie idzie do kuchni, gdzie jej miejsce. Brat Hani, skulony w kącie, z twarzą ukrytą między kolanami, płacze. To scena mocna i angażująca wszystkich domowników.
- piękne było przebudzenie Kataliny z powolnym przecieraniem oczu, jakby budziła się z bardzo długiego snu.
- wejście muzułmańskiej modlitwy razem z odezwaniem się puzonów w podkładzie Patryka. Patryk czuwa!

Czesław Miłosz - "Piosenka o końcu świata"


W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć,
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.

W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.

A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie bądzie.



Czesław Miłosz, "Das Lied vom Weltende"

Am Tag des Weltendes
Kreist eine Biene über Kapuzinerkresse,
Repariert ein Fischer sein glänzendes Netz,
Springen im Meer fröhliche Delphine,
Klammern sich junge Spatzen an Rinnen
Und goldige Haut hat die Schlange - nach dem Gesetz.

Am Tag des Weltendes
Gehen Frauen unter Schirmen über das Feld,
Schläft ein Säufer am Rasenrand ein,
Preisen Gemüsehändler ihre Waren,
Sieht man ein gelb besegeltes Boot zur Insel fahren,
Der Geigenton bleibt in der Luft
Und lädt die sternvolle Nacht ein.

Und diejenigen, die Blitze und Donner erwartet haben,
Sind enttäuscht.
Und diejenigen, die Zeichen und Erzengelposaunen erwartet haben,
Glauben nicht, dass es gerade geschieht.

Solange die Sonne, solange der Mond uns vom Himmel grüßt
Solange die Hummel die Rose küsst
Solange rosige Kinder zur Welt kommen
Glaubt niemand, dass es gerade geschieht.


Nur ein grauhaariger Alter, der Prophet wäre,
Aber keiner ist, weil er eine andere Tätigkeit hat,
Spricht vor sich hin beim Tomatenbinden:
Ein anderes Weltende wird es nicht geben,
Ein anderes Weltende wird es nicht geben.


(übersetzt von Magdelena Zyga)

wtorek, 2 sierpnia 2011

Czwarty dzień: Pustka


Dzisiaj dzień kryzysowy. Po pierwsze, był mały kwas na rozmowie o ketmanie za sprawą mego rozdarcia szat. Po drugie, zamiast patrzeć na Wasze improwizacje, zaczęłam liczyć drabinki (18 zestawów) i okna w sali (24 okna po jednej stronie, trzy po drugiej). Jest to za pewne sprawa mojego permanentnie za krótkiego snu, szalonego joggingu w godzinach, kiedy w parku wciąż jeszcze sowy pohukują, a także drobnych problemów współlokatorskich. Ale być może także u was nastąpiło zmęczenie materiału.
Janusz S. mówił o marazmie panującym w Końsku. Czesław M. pisał o tym, że komunizm jest śmiertelnie nudny. Muzyka Patryka sugeruje senność i rutynę. Ale grać nic, tzn. grać, że się nic tak naprawdę nie dzieje - to najcięższa aktorska robota. Skoro żeśmy się dzisiaj naczytali mądrych rzeczy, to pozwolę sobie na użycie słowa klucza do marksizmu: dialektyka. Dialektyczny, to taki, który wciąż się staje, zmienia poprzez wieczną walkę przeciwieństw. Czyli wracając do Końska: z jednej strony śmiertelna nuda ma toczyć jego mieszkańców – a z drugiej wykonują oni niezwykle pieczołowicie i celowo zwykłe codzienne czynności, jakby wbrew bezsensowi i przygnębieniu. Nuda jest może w tym, że te czynności mają bardzo określone cele. Życie mieszkańców Końska składa się z szeregu małych celów do osiągnięcia: najpierw trzeba otworzyć oczy, potem poszukać ręką po kołdrze, gdzie zostawiłam pilot od telewizora, włączyć – niech gra, niech coś do mnie gada, potem założyć okulary, które mam na szafce. Kiedy już dobrze siedzą na nosie, przejrzeć program telewizyjny. Czy dzisiaj grają McGyvera czy Rodzinę Bundich? Między jedną czynnością a drugą, nie bałabym się pauz -tzn. takich momentów, kiedy nie robię nic. Stoję, opierając się o umywalkę i nie wiem, czy jest sens po raz tysięczny golić brodę. Przecież znowu odrośnie i znowu będzie trzeba się ogolić. To bez sensu. No, ale po kilku sekundach bezruchu podejmuje się jednak trud żywota. C’est la vie. Nie wiem, co J.S. na to, ale to może być jakiś sposób na destylację improwizacji, o której mówił na początku dnia.

To, co zdecydowanie coraz lepiej wychodzi, to wzajemne słuchanie się. Wygląda na to, że wielu rozumie, że jako postać nie można usłyszeć tego, co robi sąsiad dwa domy dalej, natomiast jako aktor trzeba mieć uszy otwarte na całą scenę, szczególnie na początku. Bardzo ważny jest moment, kiedy padają pierwsze słowa w improwizacji i ważne jakie to będą słowa. Ważne są odgłosy podczas snu - w najlepszym razie powstaje z tego pewien rodzaj muzyki – z jednej strony ktoś chrapnie, po chwili z drugiej ktoś zaszeleści, przekręcając się na drugi bok, a znów zupełnie z innej strony widz słyszy głęboki, miarowy oddech. Takie stereo nocne i wczesno-poranne, z którego powstaje uporządkowana partytura, jest właśnie tym, czego, zapewniam pana dyrektora, w szkolnych teatrzykach nie znajdziecie.

Podobna partytura, jak ta dźwiękowa, powinna powstać w przestrzeni. Ładnie to nazwał Arnold, kiedy powiedział, że uciekinierzy idący w góry układają się na drabinkach jak nuty na pięciolinii – i tu jest znów sprawa podwójnego zmysłu, tym razem wzroku. Bo raz, że kreujemy określone spojrzenie postaci, a dwa że kątem oka kontrolujemy całą przestrzeń gry. W tym sensie aktor jest doskonałym przykładem tego, kto uprawia ketman – lubuje się w wyprowadzaniem widzów w pole, ukrywając się jak najszczelniej za rolą, a jednocześnie jest w stanie powiedzieć, kto stoi w kulisie i ile widzów siedzi w którym rzędzie. Jest taka dykteryjka aktorska, która wcale nie musi być satyrą na odwalanie chałtury:

Teatr polski w Poznaniu, lata siedemdziesiąte, wystawna inscenizacja Aidy Verdiego.
W kulisie dwóch starszych aktorów z pióropuszami na głowach oczekuje na swoje wejście na scenę.
- zauważył pan, Panie Jerzy, że jeden z pantografów na tramwaju jest zawsze opuszczony?
- hmm... może to dla oszczędności prądu?
W tej chwili obaj panowie weszli na scenę i odegrali patetyczny dialog, po czym wrócili w tę samą kulisę i pan Jerzy - gdy tylko skrył się za szalem wyrzekł:
- a wie pan, panie Wacławie, ja myślę, że oni oszczędzają pantografy...


A propos ketmana, zacytuję Miłosza z części "Ketman estetyczny" o tym, jak wyglądały miasta zarażone wirusem ze Wschodu:

Ulice, fabryki, miejsca zebrań są pełne czerwonych płacht ze sloganami i sztandarów. Architektura nowych gmachów jest monumentalna i przygniatająca, lekkość i radosność w architekturze są tępione jako formalizm. Ilość przeżyć estetycznych, jakie otrzymuje mieszkaniec miast Nowej Wiary, jest więc niezwykle ograniczona. Jedynym miejscem czaru jest teatr, bo istnieje magia teatru, nawet jeżeli jest ona spętana przez nakazy socjalistycznego realizmu (...)

W tym kontekście wystawienie fragmentów "Naszej klasy" po wypędzeniu Żydów, w czasie kiedy buduje się nowy porządek byłoby usprawiedliwione nie tylko żydowskim tematem sceny wypędzenia, ale i opisywanym przez Miłosza zaznaczeniem specjalnej funkcji teatru w nowym porządku (tzn. że w teatr wymyka się panowaniu ideologii, w nim można powiedzieć, jaka jest prawda o mieszkańcach Końska - jak w Hamlecie, kiedy Hamlet zaprasza na dwór trupę, aby odegrała prawdę o tym, co dzieje się na dworze króla Danii). Padł pomysł, żeby tą scenę wcześniej nagrać i puścić jako film - to dobry kierunek. Ale inny pomysł, żeby zrobić czytanie performatywne – czyli czytać z kartek role w tej scenie wydaje się zręczniejszy. Teatr w teatrze potrafi odsłonić ketmańskie mechanizmy.

Nauka języków


Kieszonkowy słownik poznańsko-niemiecki-polski

Na szagę – schraeg (Z.B ueber die Strasse gehen) - na skos
Ćpane kluski - gegossene Mehlklöschen - kładzione/lane kluski
Gzik - Quark mit Kartoffeln - twaróg z ziemniakami
Wuchta wiary - viele Menschen - dużo ludzi
Tawiejm? - Keine Ahnung – A ja wiem?
Antrejka - Gartenlaube – altana
Ryczka - Hoeckerchen – niski taboret, stołeczek
Tej - du-Form- forma zwraca się do osoby znajomej (słownik języka polskiego)
Zdygany - muede – zmęczony
Fyrtel - Stadtviertel - dzielnica
Jubel - Unordnung - bałagan
Uliczka - Gartentor/Pforte – furtka
Szneka z glancem - Hefegebaeck in Form einer Schnecke – drożdżówka
Westka - Weste - kamizelka
Ciota - Hexe - czarownica
Skibka - Scheibe/Schnitte - kromka
Tepiś - Teppich - dywanik

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Trzeci dzień: Końsko


- Improwizacja „Koń” – przymierzamy się do niej trzeci dzień. Jak napisano w piśmie, Chrystus na trzeci dzień zmartwychwstał. Nasz koń wprawdzie także został dosłownie umęczony, ale niestety ciągnął raczej ku ziemi niż ku niebu. A nic widza nie obchodzi, czy była impreza poprzedniej nocy, czy też kondycja ogólna w nienajlepszej formie. Jest jednak jedna pociecha dla zbłądzonych improwizujących owieczek, drodzy parafianie: Marto, to ty jesteś pierwszym w zastępie! Jeśli czujesz się dziś nie rumakiem, a zachodzoną szkapą, wolniej rozgrzewaj maszynę do lotu, stopniowo rozkręcaj, wracaj częściej do wolnego tempa, rób slalomy, korowody i ósemki, dając się wykazać tym z ogona, a kiedy poczujesz przypływ mocy, dopal – ale na krótko. Zresztą właściwe rozkładanie sił w improwizacjach (i to tyczy się całego zastępu), to sprawa na którą zwrócił uwagę Arnold w rozmowie z Wiki. Może warto temu poświęcić parę słów na forum?

Inne uwagi na temat konia: improwizacja zaczęła się znów od zawiązania sieci – już nie (jak wczoraj) przez chwytanie za ramiona, a przez znaczne zmniejszenie odległości między ćwiczącymi. To może się wydawać dziwne, ale droga impulsu z oczu do mózgu nie jest chyba wcale najkrótszą możliwą - dużo krótsza bywa z łydki, z łokcia, a jeszcze krótsza prowadzi ta z brzucha. Wprawdzie nie mam na to dowodów naukowych, ale można to było zaobserwować w pierwszych sekundach improwizacji. Ten, kto nie odważył się zamknąć oczu, choćby się starał bardzo, pozostawał zawsze lekko spóźniony, tzn. reagował na zmianę tempa kołysania zawsze o moment za późno. A to, co się zaprzepaści na początku, odbija się na synchronie grupy do końca improwizacji. Zresztą, jeszcze z innego punktu widzenia: jeśli wrócimy kiedyś do początkowego pomysłu, żeby konie miały maski na oczach (jak to było w spektaklu Equus), albo do obrazu-metafory, że konie biegną "na oślep", jak raz wprawiona w ruch szalona maszyna – to doświadczenie wspólnego ruchu bez wizji będzie jak znalazł.

Inna sprawa: W naszym zastępie na przodzie wciąż galopują osobniki najsilniejsze, najczęściej krwi polskiej, a z tyłu dokłusowują leniwe kuce i inne końskie inwalidy. Nawet jeśli tak jest, to niech przynajmniej inwalidzi trzymają się razem, w zwartej grupie może łatwiej będzie utrzymać wspólne tempo. Chyba że (a to już pytanie do J. S.) ma to być ośmieszenie pędzącej maszyny, z której po kolei wypadają zardzewiałe śrubki...?

- Dogville (może przydałaby się lokalna nazwa dla tej improwizacji, np. Jaroville, albo Horsevill, czyli po polsku: Konin albo... Końsko). Drzewo pomysłów na organizację improwizacji w Końsku zaczyna się rozrastać, może warto ponazywać gałęzie, żeby później przez nieuwagę nie odciąć tej, na której siedzimy.

Oto lista "gałęzi" (informacja dla J.S.: notowałam wszystkie, które padły - jak widać, niektóre się nawzajem wykluczają, przy kilku stawiam pytania, inne zostały zapomniane, ale może się do nich wróci):

1) Dwie sceny Końska. Najpierw miasteczko w międzywojennej Polsce (typowa niedziela zmienia się w wypędzenie Żydów), a potem współczesna wioska, której życie skupia się wokół konsumpcji, do niej to przyjeżdża wnuk zamordowanych Żydów przekonwertowany na islam (?) i - jak starsza pani u Duerrenmatta - rozpoczyna w mieście rewolucję.

2) Odklejanie taśm określających plan miasta w momentach przełomowych i przyklejanie jej na nowo jako symbol zaprowadzania nowego porządku.

3) Ekrany na zewnątrz budynku pokazują życie w Końsku i tam ogląda ich publiczność (pomysł chyba na razie upadł)

4) Projekcje panoramiczne ludzi wchodzących do sali (nagranych przed spektaklem lub ludzi z Jarocina jak stoją w kolejkach) wyświetlane nad drabinkami, na których w tym samym rytmie wędrują małpy. (pomysł przerodził się w puszczanie współczesnych obrazów biedy - jak w Dogville).

5) Przechodzenie po drabinkach odbędzie dwa razy. Raz bez rolowania kiełbasek, drugi raz z rolowaniem. Pytanie, co będzie za drugim razem na ekranach (i czy wogóle coś) pozostaje na razie otwarte

5) PRL-owska piosenka budowniczych Warszawy w czasie przyklejania taśm na nowo (?)

6) Odgłosy miasta Jarocina z rana (kosiarki, zapalanie silnika samochodu itd.) lub rozmowy ludzi na targu jarocińskiego (nadal aktualne?)

7) „Nasza klasa” Słobodzianka – zmiana symboli w kościele z krzyża, na sierp i młot – jako symbol przyjęcia nowej socjalistycznej wiary (czy to był pomysł inscenizacyjny czy tylko rzucone przez J.S. skojarzenie?)

8) Procesja przez miasto – Patryk daje w tle odgłosy przemocy (rozbijanie szyb, łomot, podkładanie ognia (czyli to, co w filmie Dogville w momencie kiedy Grace decyduje się na zniszczenie miasta). O tym zapomniano i Patryk wyszukał motyw muzyczny, nie autentyczne odgłosy rozboju.

9) Czy niszczenie miasta będzie dwa razy? Raz na końcu pierwszego Końska, raz na końcu drugiego?

10) Wesele z "Naszej klasy" - czytanie performatywne (ludzie z miasta/polscy aktorzy)


A na koniec lista moich prywatnych hitów - najlepszych momentów z rozgrzewki i improwizacji:
- Rozgrzewkowa procesja: Naokoło, w biegu po okręgu odbywały się radosne, wielbiące podskoki ze wniesionymi do nieba dłońmi, a na środku Żyd Arne z żoną tańczyli sobie walczyka.

- Improwizacja Końsko: Hania ma kota imieniem Zuza i próbuje go wychowywać – mówi do niego, tłumaczy, że ma nie wychodzić za próg domu, walczy z jego instynktem i przywiązaniem. Scena kończy się zamknięciem kota w domu (pani wpycha swojego pupila siłą z powrotem) i błagalnym drapaniem kota w zatrzaśnięte drzwi.

- Noc, miasto śpi. Tylko Vivienne leży z otwartymi oczami i patrzy w sufit, a może w gwiazdy przez dziurę w suficie? O czym ona marzy? (Vivienne zrobiła to tylko raz, w następnych próbach spała grzecznie, jak inni - może warto wrócić do tego marzenia?)

- Arnold – anioł, który pod postacią fotografa zszedł na ziemię (robi zdjęcia, może żeby później zanieść je swojemu szefowi). Kuca, żeby sfotografować zaćpaną Martę, siedzącą na chodniku. Marta boi się flesza i zlękniona na klęczkach odsuwa się od fotografa, a on - idąc na czworakach, trzymając w jednej ręce aparat, a drugą się podpierając, podąża za nią główną ulicą miasta. (mój pomysł: może ustalić, że anioła widzą tylko niektórzy mieszkańcy? Np. Marta albo szalona Zuza?)

- małżeństwo Szymonów: trenują od rana wszystkie możliwe rodzaje sportów, podczas gdy ich autystyczne dziecko zamknięte w czterech ścianach grzebie godzinami paznokciem w podłodze (do wykorzystania w Końsku 2)

I parę myśli po wieczornym seansie filmowych: W Dogville Triera nie otwiera się nigdy drzwi tak po prostu, niedbale, nieostrożnie. Ten, kto puka do naszych drzwi jest potencjalnie niebezpieczny, bo obcy. U Triera każde użycie drzwi jest inne - w rytmie, w emocji, w sposobie chwytania za klamkę. Może w naszym Końsku też przydałoby się zwrócić uwagę widza na drzwi - czy trzaskamy nimi wychodząc z domu? Czy klamka chodzi lekko, czy jest zardzewiała, czy w drzwiach wstawiona jest szyba, czy też drzwi mają wizjery? Nie przypadkiem Trier kazał aktorom markować otwieranie drzwi (pantomima). Zwrócenie uwagi widza na gest otwierania i zamykania jest ważny – film jest przecież także o nieumiejętności przyjmowania niespodziewanych gości, o odgradzaniu się od tego, co na zewnątrz.

niedziela, 31 lipca 2011

Drugi dzień: Miasto umarłych


Przed południem
Lektura Miłosza i rozmowa o tabletkach Murti-Binga

Z ogłoszeń duszpasterskich:
Arnold Pfeifer dostał rolę Anioła i otrzymał już tekst roli: wiersz Czesława Miłosza, "Portret z połowy XX wieku". (słuszna uwaga Iwony: Arnold już kolejny raz będzie w spektaklu mówił po polsku, następnym razem trzeba przymusić Janusza żeby recytował po niemiecku, musi być sprawiedliwie)

Ważniejsze pytania/uwagi/wymiany zdań:
- J.S.: pytanie do Was: jak się dzisiaj objawia filozofia Murti-Binga? (dłuższa cisza) Ja sobie wtedy w myśli odpowiadam na to tak: podobnym przełomem jak ten dokonany przez Murti-Binga, musiał być Chrzest Polski. Prawie z dnia na dzień zabroniono wznoszenia modłów do słowiańskich bóstw, a zastępowano to zrozumiałą tylko dla garstki mnichów łaciną. Wprowadzono zachodnie melodie psalmów, odrzucono wszystko, co niepokojące, mroczne, dzikie - a zastąpiono je przez radosną nowinę zbawienia w zamian za połknięcie piguły. Miłosz pisze, że spożywanie pigułek Murti Binga powoduje rodzaj schizofrenii między tym, co w człowieku ugruntowane – nazwijmy to tradycją, a nowym, narzuconym porządkiem. Podobne objawy schizofrenii widać w Polsce mimo upływu 1000 lat. Statystyki pokazują, że jesteśmy w większości katolikami, ale czy wiemy, w co wierzymy? Połykamy pigułę katechizmu (żeby to jeszcze ewangelia była, a to jest najczęściej zbiór nakazów i zakazów kościelnych), a myślimy swoje: że istnieją duchy i upiory, że trzeba zawieszać podkówki nad drzwiami na wszelki wypadek i spluwać przez prawe ramię czy też zasłaniać lustra w domu, w którym ktoś zmarł - ale to wszystko czynimy bez ostentacji, żeby z kolei nie wydać się za bardzo zacofanymi.

- Odpowiedzi na pytanie: czym dzisiaj jest pigułka Murti-Binga? Szymon: Może telewizja jest taką pigułką, spot reklamowy. Agata podchwytuje: reklamy – pokazują świat pełen radości, a przecież są ludzie, którzy żyją w nędzy - ale tego w telewizji nie ma. Wiki: telewizyjne programy poranne, które pokazują cudowny początek dnia. Arnold: pigułki sprzedawane na dyskotekach; świat w dyskotece to świat wiecznej zabawy. Szymon: Kościół, wiara w Boga. J.S.: Unia Europejska.
- J.S.: Czy to oznacza, że my już jesteśmy w momencie „po” połknięciu pigułek, że już je zażyliśmy? Wiki: Tak myślę.
- Pytanie Agaty: czy pigułki Murti Binga trzeba brać co jakiś czas, czy jeden raz na całe życie? J.S.: Miłosz pisze, że raz.
- Kolejne pytania pozostają bez odpowiedzi: czy to pozornie radosne społeczeństwo niemieckie się kiedyś rozwali? W jakim momencie pojawia się pigułka w społeczeństwie – w sensie, co się dzieje tuż przed, co poprzedza potrzebę zażycia pigułki? Czy czujecie, że coś się może za chwilę wydarzyć takiego, że będzie potrzebna następna pigułka? Jak powinien wyglądać idealny świat?

Ćwiczenia i improwizacji ciąg dalszy

- turlanie synchronizowane w czterech szeregach. To ćwiczenie bycia w systemie jest jak rozwiązywanie krzyżówki: musi się zgadzać zarówno w pionie jak i w poziomie, tzn. rolować się trzeba równo całym rzędem, a jednocześnie być non stop na odległość jednego przetoczenia od osoby w tym samym szeregu. Trzeba być czujnym zarówno góra-dół jak i prawo-lewo. Kiedy jeden rząd przeturla się, wstaje i przechodzi do początku krocząc ponad turlającymi się rzędami. Kolejne modyfikacje tego ćwiczenia służyły doskonaleniu mechanizmu: łapanie za stopy osoby leżącej nade mną w rzędzie było po to, aby turlać się rzeczywiście jednocześnie bez potrzeby spoglądania, ustalone zostaje wstawanie przez lewe ramię i określona noga, od której maszerujemy z powrotem do początku, poza tym Arnold wskazuje, żeby nie rolować się nogami albo rękami tylko tułowiem, a wzrok kierować przed siebie, a nie do góry.
Mnie wydaje się to ćwiczenie coraz bardziej przerażające. Janusz zresztą nie ukrywa, że wprowadza rodzaj tresury, padają z jego ust słowa "wojsko" i "balet". To drugie pasuje do obrazka: im precyzyjniej wykonywane jest ćwiczenie, tym bardziej przypomina jakiś francuski taniec dworski, szczególnie że turlanie odbywa się w takt muzyki barokowej. To ćwiczenie, szczerze mówiąc, przypomina mi szkolną lekcję wychowania fizycznego - tak jak tam gimnastyka czy gra rozpoczynała się na gwizdek wuefisty, tak tu turlanie rozpoczyna się na sygnał Janusza: głośne klaśnięcie. Jeszcze chwila, a zamiast turlających się ludzi zobaczę kiełbaski na rożnie, jedne bardziej, drugie mniej wypieczone, ale poza tym wszystkie podobne do siebie. Czemu nikt się nie buntuje? Aha, zabrakło w naszym gronie tej, która nie pozwalała przesuwać materacy w czasie wczorajszej improwizacji - Marli. Wielka szkoda, ona jedna ratowała wtedy honor grupy i nie chciała dać się zamknąć w klatce. Miała odwagę postępować wbrew instrukcji. Dzisiaj, w uboższym gronie, już wszyscy zgodnie, a nawet ochoczo, poddali się doświadczeniu niewoli.

- Improwizacja „Dogville”: Życie w pewnym miasteczku. Między domami przechodzi sieć wąskich ulic, w domach żyją ludzie, na skraju wioski znajduje się kościół, po przeciwnej stronie zarybione jezioro. Niektórzy poddają się nastrojowi podkładu muzycznego i wykonują czynności w odrobinę zwolnionym tempie (później J.S. powie: Czynności przez was wykonywane mają stanowić kontrast do muzyki – róbcie swoje w swoim tempie). Wszyscy garną się do kościoła, szczególnie, kiedy brakuje pomysłu na rozwój indywidualnych improwizacji - tam wszyscy robią to samo: klęczą ze złożonymi rękami albo śpiewają katolickie piosenki w kręgu. Powiedziało się katolickie, ale do końca nie wiadomo, co to za kościół... Mniszka Agata buja się na klęczkach wprzód i w tył w czasie modlitwy jak to czynią Żydzi, ale z kolei wkrótce zaprosi wszystkich mieszkańców do odśpiewania (z pokazywaniem) jednego z dzieł sacro-polo (zresztą o prześlicznej urody refrenie: Łanda rej, łanda o). Jest to więc kościół wielowyznaniowy, w którym chrzci się niemowlęta i daje komunię, ale jednocześnie niektórzy wierni żegnają się po prawosławnemu, a inni siadają sobie wygodnie wprost na posadzce (może na podłodze rozłożone są dywany jak w meczecie?) i w którym nigdy nie zazna się pobożnej ciszy.

W czasie omawiania etiudy padło nazwisko Konstantego Stanisławskiego i wielokrotnie powtarzała się prośba o precyzję wykonywanych czynności, o skupienie na detalach, na badaniu wszystkich możliwości tkwiących w danej sytuacji oraz o określenie swojego emocjonalnego stosunku do spraw i do każdej napotkanej osoby. Czyli żeby było tak, jak w życiu (nie mylić z byciem sobą, graniem siebie - słowo "jak" jest ważne).

- Po krótkim powrocie do wbijania w ciało rytmu końskiego galopu powróciła improwizacja Dogville. Ważna zmiana: zaczynamy od snu (co daje wewnętrzne skupienie i wyciszenie) i dopiero kiedy uznamy, że na horyzoncie Dogville słońce wzeszło, rozpoczynamy nasze codzienne czynności. Na poobiedniej próbie widać, że ustaliły się już pewne układy kwaterunkowe. Np. dziadkowie mieszkają w chatce tuż przy kościele (choć nie zauważyłam, żeby byli specjalnie pobożni),a komuna ćpunek, z których jedna jest w zaawansowanej ciąży – w domu naprzeciwko. Z uwagi na to, że moja ławka obserwacyjna stoi od strony kościoła, widziałam i zapamiętałam głównie rzeczy dziejące się w mojej okolicy. Może przydałoby się jutro zmienić punkt widzenia.

Moje spostrzeżenia: szybko podchwycono raz zademonstrowany przez Janusza sposób podkładania dźwięku pod pukanie do drzwi poprzez tupanie w podłogę. Jeśli mówiliśmy o naśladowaniu życia (tzn. o tym, żeby pamiętać dokładnie gdzie są drzwi, klamki, dzwonki), to powiedzcie mi, w którym to mieście tupie się komuś po wycieraczce, chcąc by nam otworzył? Może należałoby więc określić precyzyjniej, co robimy "jak" w życiu, a co według umówionej konwencji? Inna rzecz dotyczy komunikacji. Od kiedy zostało dozwolone głośne mówienie (zgaduję, że w imię realizmu – żeby nie kłapać bezdźwięcznie paszczami), prawie od samego rana panuje taki zgiełk, że nie tylko nie słychać muzyki, która miała stanowić kontrast do działań aktorskich, ale w dodatku mieszkańcy nie są w stanie usłyszeć tego, co dzieje się za progiem ich domów. Choćby terrorysta afgański ukatrupił kochanych dziadków i tych, co przyszli im z pomocą, reszta nie kiwnie palcem. Weźmy poprawkę, że hałas wzmaga się dodatkowo przez akustykę sali.
Przy wszystkich niedoskonałościach była jednak jedna scena, która została mi w pamięci. Do mieszkania Hani puka Sara. Hania nauczona przykrym doświadczeniem siedzi cicho i udaje, że jej nie ma. Pewnie myśli, że to znowu ten stuletni epileptyk z naprzeciwka. Sara przez dłuższą chwilę cierpliwie puka, a Hania waży myśli: otworzyć, czy nie otworzyć - pukanie zdaje się być przyjazne (epileptyk za to dobijał się do drzwi tak gwałtownie, że jutro będzie miał spuchniętą stopę, założę się). Kiedy Hania ostrożnie podchodzi w kierunku drzwi, Sara z kolei rezygnuje z dalszego pukania, bo ile można czekać, i odchodzi. Hania zagląda przez wizjer tuż po odejściu Sary. Zdziwiona uchyla bardzo ostrożnie drzwi do swojego domu - nie ma nikogo. Koniec tej sceny wiele obiecuje: Hania wyrusza w miasto na poszukiwanie tego, kto do niej pukał. Jak na mieszkankę małego miasta przystało, idzie wpierw do sąsiadek, żeby opowiedzieć, co jej się przydarzyło. Możemy zacząć porządkowanie improwizacji właśnie od wyłuskiwania takich - właściwie gotowych scen?

Zadanie domowe: W jakim świecie nie chcielibyśmy żyć? (do przemyślenia)

Wieczór spędziliśmy na spektaklu Teatru Biuro Podróży. Był to doskonały przykład tego, jak o pigułkach Murti Binga mówić w teatrze nie warto. Jeśli mam być złośliwa, jak ktoś lubi popisywać się jazdą na łyżworolkach, to są do tego specjalnie wyznaczone miejsca, niekoniecznie teatr. Plastikowe jajo na obrotówce i rzucanie aluminiowymi foremkami do ciasta to jest dość obciachowa wizja przyszłości, a co najgorsze, posługując się słowami J.S., zupełnie nie udało się jej „wytrącić widza z równowagi”.
Głowa do góry, odbijemy sobie jutro w naszej stajni!

sobota, 30 lipca 2011

Pierwszy dzień: konie w stajni gimnastycznej


Informacje organizacyjne: spektakl powarsztatowy planowany jest na sobotę, godz. 19 w szkolnej sali gimnastycznej. Godziny prób: 11-13, przerwa na obiad, 15-18, kolacja, 20 -… wieczory filmowe/taneczne.

Pierwsze spotkanie na temat przyszłej pracy i lektury Miłosza:
- najważniejsze pojęcia ze „Zniewolonego umysłu” to: pigułki Murti-Binga (czyli coś, co człowiek łyka, żeby świat jawił się bezproblemowy, zobacz pierwszy rozdział książki) i Ketman (wypieranie się własnych przekonań, zobacz trzeci rozdział).
- dwa znaczenia słowa zniewalać: 1) wziąć w niewolę 2) skłaniać do czegoś

- J.S. [Janusz Stolarski]: Mam problem: czy jest możliwe dać człowiekowi wolność myśli, wolność wyborów, a jednocześnie uchronić go od popełniania w imię tej wolności błędów, uchronić go od zła.

- J.S.: jeśli teatr nie wytrąca widza z równowagi, to nie spełnia swojej funkcji [taki pogląd na społeczną funkcję teatru przypomina mi Franza Kafkę i jego wizję posłannictwa literatury].

- nie ma na razie założeń inscenizacyjnych co do spektaklu, poza jednym obrazem/przedmiotem/śladem: lustro. W jaki sposób i w jakim celu je używamy? Co w nim można zobaczyć? Co by było, gdyby nagle ekran komputera stał się lustrem – co byśmy w nim zobaczyli?

- Pytania, sprawy do przemyślenia (sugestie Arnolda Pfeifera): Co mnie zniewala i jak ja się sam zniewalam? Czy systemy (szkołą, rodzina, krąg znajomych), które przecież zawsze ograniczają i nie są nigdy wolne od błędów, nas zniewalają?

- Marta: jesteśmy zniewoleni przez pieniądz, kiedy nie możemy spełniać swoich marzeń z braku pieniędzy. J.S.: Ale co Cię dokładnie w tej sytuacji zniewala? [w podtekście: czy zniewala nas nasza bieda, czy też nasze pragnienie rzeczy, które są kosztowne] Jagoda: zniewala to, że musimy pracować, żeby zarobić na to, czego pragniemy.


Po obiedzie
Rozgrzewka i improwizacje:


- Turlanie, rolowanie (masaż na podłodze i za pomocą kontaktu z podłogą). Moje spostrzeżenie: chce się obserwować tych, którzy - będąc pierwszy raz w życiu na takiej rozgrzewce, nie rozumieją poleceń – ci właśnie poszukują, widzą trudności (i tym się wkrótce oberwie za to, że podpatrują innych, szukając wskazówek na zewnątrz, zamiast w sobie). Natomiast dość nieciekawie robi się, patrząc na tych, którzy znają ćwiczenia z poprzednich warsztatów. Ci koncentrują się na estetycznych, kocich ruchach, obciągają stopy, robią pozycje joggiczne (świece!), starają się, żeby ich ruch był płynny, gładki, „ładny” (dla tych z kolei adresowana będzie uwaga, żeby siebie samego zaskakiwać, zobaczyć, gdzie mnie ciało pokieruje).

- Małpy na drabinkach. Istota ćwiczenia to załapanie przeciwnych wektorów: ręce ciągną w górę – chwytając się kolejnych szczebli (w ten sposób małpa wędruje po szczeblach jak po drzewach), nogi zaś są bezwładne i swoim naturalnym ciężarem ciągną w dół (co w praktyce oznacza puszczenie bioder luźno i ciągnięcie nóg za sobą).

- Koń: improwizacja. Szukanie tego, czym jest „końskość” (nie ilustracja, tylko metafora). Po pierwszej próbie modyfikacja. J.S.: "nie bądźcie końmi, tylko jeźdźcami i z jeźdźców dopiero przemieniajcie się w konie."
Moje skojarzenie: konie, ulubione zwierzęta Kieślowskiego (często pojawiające się w jego filmach w ważnych momentach), to istoty, które szczególnie umiłowały sobie wolność (nieskrępowane w ruchach, w biegu jakby rozwijały skrzydła, może dlatego koń stał się pegazem). Ciekawe, że ćwiczący rzadko korzystali z tej swobody, raczej dreptali w kółko, obrawszy jeden sposób chodu. Zaskakujące – wszyscy krążyli po linii koła i w tym samym kierunku (choć tego nie obejmowała instrukcja do ćwiczenia). Niektórzy doszukiwali się w sobie konia (Arnold, Marta), doskonalili różne sposoby poruszania się, ale i ci nie dawali się ponieść temu, czego każdy koń potrzebuje do życia – możliwości biegu przed siebie bez zastanowienia, kierując się fizjologiczną potrzebą ciągłego, rytmicznego przemieszczania się. O "załapanie" tego zachłannego (ale zorganizowanego) pochłaniania wolnych przestrzeni będzie chodziło w kolejnej improwizacji, dalej wokół tematu konia.

- Marta prowadzi stado po gimnastycznym padoku, stopniowo zmieniając rytm i tempo chodu. Generalny rysunek ruchu jest taki: od bezruchu do bezruchu, a pomiędzy nimi bieg w zmiennym tempie - rozpędzanie i zwalnianie, czyli nabieranie rozpędu i wytracanie sił w takt galopu (znana zasada Wilhelmiego: „dopierdolić i odpuścić”) – aż do totalnego wyczerpania. Ten wariant został powtórzony (oba nagrane na kamerę). Druga próba okazała się znacznie lepsza bo raz, że Marta dłużej się rozpędzała do pierwszego galopu (dzięki temu koncentracja w grupie była lepsza), a dwa, że wysunęła się zdecydowanie na czoło – dzięki czemu wszyscy ją mogli widzieć (nie było odrywania się poszczególnych koni od stada w celu zobaczenia tego, co robi prowadząca), przez to stado lepiej się zintegrowało (nie było peletonu i reszty). Jednak w obu próbach występował ten sam problem: im dalej od czoła stada, tym więcej chodzenia na skróty (stopniowe kurczenie się okręgu), tym chód mniej precyzyjny rytmicznie i tym późniejsza reakcja na zmianę tempa przez lidera. A co by było, gdyby Marta puściła się w galopie i dogoniła „ogon”? Może wtedy ogon musiałby przyjąć rolę nowego prowadzącego? Mielibyśmy ciekawy widok: stado źrebaków a nad nimi fruwające skarpetki… Pozostaje pytanie, jakimi końmi chcemy być? Wolnymi, czy zniewolonymi? Wolnymi - nieskrępowanie (choć wspólnie) galopującymi przed siebie, czy zniewolonymi w naśladowaniu, zniewolonymi w rytmie jak w transie?

- Improwizacja „eksperyment na szczurach". (J.S.: Człowiek jest dobry, kiedy ma wokół siebie przestrzeń do życia. Kiedy ta przestrzeń zostaje zakłócona przez innych, zaczynają się tarcia, konflikty)
Improwizacja ma polegać na powtórzeniu eksperymentu ze szczurami, przez stopniowe ograniczanie przestrzeni działania (przesuwanie materacy). Każdy wybiera sobie powtarzalną czynność i określa swój ruch w przestrzeni ("potrzebuję na mój ruch tyle a tyle miejsca"). Trudność polega na tym, żeby nie generować sztucznie konfliktów, tylko konsekwentnie wykonywać swoje działania - przestrzeń każdego ćwiczącego będzie z czasem stawała się częścią przestrzeni kogoś obok, a wtedy konflikt tworzy się sam przez się (mój ruch natrafia na czyjś opór, na ruch kogoś drugiego).
Pierwsza próba została przerwana w połowie (tzn. materace były przesunięte tylko do połowy sali, jedna z ćwiczących nie pozwalała na dalsze ograniczenie przestrzeni).
W drugiej próbie udało się zacieśnić przestrzeń do szerokości paru metrów.
Moje spostrzeżenia: Ograniczanie pola gry odbywało się tylko z jednej strony (materace przesuwano ku przeciwnej ścianie sali), wobec tego poczucie zagrożenia nie było tak silne, jakie mogłoby być, gdyby zacieśniano przestrzeń wokół ćwiczących - z każdej strony. Druga sprawa, że miękkie materace nie stanowią solidnej bariery - gną się, kojarzą się raczej z czymś, co nas ochrania - np. od upadku - niż ze sztywną granicą (typu drut kolczasy). Dlatego też improwizacja poszła w dwie strony: 1) mężczyźni sztucznie generowali konflikty - nie czując zagrożenia, starali się je ogrywać 2) kobiety znajdywały na ogół dostateczną ilość wolnej przestrzeni do wykonywania swoich działań: albo modyfikując formę ruchu albo zmniejszając zakres wykonywanych gestów.
Zadanie na dzień następny: wyobrazić sobie, że ktoś nam coś zabiera, pozbawia nas czegoś.

Wieczór po kolacji umilały nam dźwięki odbywającego się przed pałacem party disco-polo i zagranicznych przebojów w aranżacji na keyboard - zasłużona nagroda za pierwszy dzień pracy, kojąca kołysanka do snu...

-------------------------------------------------------------------------------------
Der ersten Tag: Pferde in einer Sporthalle

Organisation
Die Werkstattvorführung wird am Samstag um 19 Uhr in der Schulturnhalle geplant.
Probezeit:
10 Uhr – Lesen von Passagen aus dem „Verführten Denken“ von Miłosz
11 – 13 Uhr Aufwärmung und Probe
Mittagsessenpause
15 – 18 Uhr Probe
18.30 Uhr Abendbrot
20 Uhr Filmabende/Bloglesen


Das erste Treffen zum Thema der künftigen Arbeit und Miłosz – Lektüre
-die wichtigsten Begriffe des „Verführten Denkens“ sind: die Murti-Binga- Pillen (also etwas was man schluckt, damit die Welt problemlos wird, sehe den ersten Kapitel des Buches) und Ketman (die Verneinung von eigenen Anschauungen, sehe den dritten Kapitel).
-Die Fragen und Sachen zum Nachdenken ( die Suggestionen von Arnold Pfeifer): Was verführt mich und wie verführe ich mich selbst? Verführen uns die Systeme ( die Schule, die Familie, der Bekanntenkreis), die uns doch immer begrenzen und nie fehlerfrei sind?

-Marta: Wir werden vom Geld verführt, wenn wir unsere Träume wegen des Geldmangels nicht verwirklichen können. J.S. Aber was genau verführt dich in der Situation? [im Hintergrund: Werden wir von unserer Armut verführt, oder von dem Verlangen nach den kostbaren Sachen ]. Jagoda: wir werden davon verführt, das wir arbeiten müssen, um dafür zu verdienen, was wir verlangen.

-Die Affen auf der Leiter. Das Wesen der Übung ist die gegenseitigen Vektoren zu finden: die Hände ziehen nach oben nach den nächsten Sprossen greifend ( auf diese Art und Weise wandert der Affe durch die Sprossen wie durch die Bäume), die Beine dagegen bleiben kraftlos und dank ihrem natürlichen Gewicht ziehen sie nach unten (was in der Praxis bedeutet, dass die Hüfte locker bleibt und die Beine gezogen werden).

-Das Pferd: die Improvisation. Das Suchen danach, was „Pferdesein” heißt (nicht die Illustration, sondern die Metapher). Marta führt die Herde durch den gymnastischen Tal, stufenweise verändert sie das Lauftempo. Die generelle Zeichnung der Bewegung ist so: seit der Bewegungslosigkeit zu der Bewegungslosigkeit, und dazwischen der Lauf im unterschiedlichen Tempo – das Beschleunigen und das Bremsen (der bekannte Prinzip von Wilhelmi: „drücken und loslassen“ ) – bis zur totalen Erschöpfung .
Die Aufgabe für den nächsten Tag: Man soll sich vorstellen, dass jemand uns etwas weg nimmt, dass wir etwas beraubt werden.


Der Abend nach dem Abendbrot wurde von den Lauten der ausländischen Hits für den Keyboard arrangiert und der Disco – Polo –Party begleitet, die auf der Lichtung vor dem Palast stattfand – der verdiente Preis für den ersten Arbeitstag, angenehmes Schlafenlied…

piątek, 29 lipca 2011

Droga do Jarocina


Moja podróż: PKP, usługi regionalne, 11.48 z dworca Warszawa Wschodnia, z przesiadką we Wrześni. W Jarocinie o 16.45. Stamtąd na piechotę do Pałacu Radolinów przez Rynek, Świętego Ducha i Wojska Polskiego na ulicę Park.
Niemiecka grupa (10 osób i Arnold) dojechała na miejsce koło siódmej wieczór, polska grupa kwateruje się jutro rano.
Godz. 20: spotkanie przed pałacem - zbiórka na kolację. Sześcioro Niemców pamiętam z filmu dokumentującego spektakl "Noc w Wildenhagen" - brali udział w ubiegłorocznych warsztatach w Schwarzenfells. Reszta nowa, kilkoro (troje?) z nich rozumie po polsku. Dobrze, będzie więcej tłumaczy - mówi Monika Kula.
Miło spotkać Arnolda, z którym korespondowałam w sprawie "Nocy w Wildenhagen" i który tak dzielnie próbuje skomunikować się z Pawłem i Moniką po angielsku za pomocą rąk i nóg.
Kolacja i powitanie w szkolnej stołówce. Paweł mówi o zasadach schroniska, ciszy nocnej, czujnikach dymu, remontach, zostawianiu kluczy u portiera... Niemcy pochyleni nad talerzami z wędliną, zmęczeni podróżą z trzema przesiadkami ("Tak, najgorszy był odcinek od Poznania do Jarocina"), nie reagują nawet na przestrogę, by po parku nie chodzić samemu po zmroku. Może myślą: Gwałciciele? Chuligani? Tak, tak, wiemy - jesteśmy w Polsce.