- Improwizacja „Koń” – przymierzamy się do niej trzeci dzień. Jak napisano w piśmie, Chrystus na trzeci dzień zmartwychwstał. Nasz koń wprawdzie także został dosłownie umęczony, ale niestety ciągnął raczej ku ziemi niż ku niebu. A nic widza nie obchodzi, czy była impreza poprzedniej nocy, czy też kondycja ogólna w nienajlepszej formie. Jest jednak jedna pociecha dla zbłądzonych improwizujących owieczek, drodzy parafianie: Marto, to ty jesteś pierwszym w zastępie! Jeśli czujesz się dziś nie rumakiem, a zachodzoną szkapą, wolniej rozgrzewaj maszynę do lotu, stopniowo rozkręcaj, wracaj częściej do wolnego tempa, rób slalomy, korowody i ósemki, dając się wykazać tym z ogona, a kiedy poczujesz przypływ mocy, dopal – ale na krótko. Zresztą właściwe rozkładanie sił w improwizacjach (i to tyczy się całego zastępu), to sprawa na którą zwrócił uwagę Arnold w rozmowie z Wiki. Może warto temu poświęcić parę słów na forum?
Inne uwagi na temat konia: improwizacja zaczęła się znów od zawiązania sieci – już nie (jak wczoraj) przez chwytanie za ramiona, a przez znaczne zmniejszenie odległości między ćwiczącymi. To może się wydawać dziwne, ale droga impulsu z oczu do mózgu nie jest chyba wcale najkrótszą możliwą - dużo krótsza bywa z łydki, z łokcia, a jeszcze krótsza prowadzi ta z brzucha. Wprawdzie nie mam na to dowodów naukowych, ale można to było zaobserwować w pierwszych sekundach improwizacji. Ten, kto nie odważył się zamknąć oczu, choćby się starał bardzo, pozostawał zawsze lekko spóźniony, tzn. reagował na zmianę tempa kołysania zawsze o moment za późno. A to, co się zaprzepaści na początku, odbija się na synchronie grupy do końca improwizacji. Zresztą, jeszcze z innego punktu widzenia: jeśli wrócimy kiedyś do początkowego pomysłu, żeby konie miały maski na oczach (jak to było w spektaklu Equus), albo do obrazu-metafory, że konie biegną "na oślep", jak raz wprawiona w ruch szalona maszyna – to doświadczenie wspólnego ruchu bez wizji będzie jak znalazł.
Inna sprawa: W naszym zastępie na przodzie wciąż galopują osobniki najsilniejsze, najczęściej krwi polskiej, a z tyłu dokłusowują leniwe kuce i inne końskie inwalidy. Nawet jeśli tak jest, to niech przynajmniej inwalidzi trzymają się razem, w zwartej grupie może łatwiej będzie utrzymać wspólne tempo. Chyba że (a to już pytanie do J. S.) ma to być ośmieszenie pędzącej maszyny, z której po kolei wypadają zardzewiałe śrubki...?
- Dogville (może przydałaby się lokalna nazwa dla tej improwizacji, np. Jaroville, albo Horsevill, czyli po polsku: Konin albo... Końsko). Drzewo pomysłów na organizację improwizacji w Końsku zaczyna się rozrastać, może warto ponazywać gałęzie, żeby później przez nieuwagę nie odciąć tej, na której siedzimy.
Oto lista "gałęzi" (informacja dla J.S.: notowałam wszystkie, które padły - jak widać, niektóre się nawzajem wykluczają, przy kilku stawiam pytania, inne zostały zapomniane, ale może się do nich wróci):
1) Dwie sceny Końska. Najpierw miasteczko w międzywojennej Polsce (typowa niedziela zmienia się w wypędzenie Żydów), a potem współczesna wioska, której życie skupia się wokół konsumpcji, do niej to przyjeżdża wnuk zamordowanych Żydów przekonwertowany na islam (?) i - jak starsza pani u Duerrenmatta - rozpoczyna w mieście rewolucję.
2) Odklejanie taśm określających plan miasta w momentach przełomowych i przyklejanie jej na nowo jako symbol zaprowadzania nowego porządku.
3) Ekrany na zewnątrz budynku pokazują życie w Końsku i tam ogląda ich publiczność (pomysł chyba na razie upadł)
4) Projekcje panoramiczne ludzi wchodzących do sali (nagranych przed spektaklem lub ludzi z Jarocina jak stoją w kolejkach) wyświetlane nad drabinkami, na których w tym samym rytmie wędrują małpy. (pomysł przerodził się w puszczanie współczesnych obrazów biedy - jak w Dogville).
5) Przechodzenie po drabinkach odbędzie dwa razy. Raz bez rolowania kiełbasek, drugi raz z rolowaniem. Pytanie, co będzie za drugim razem na ekranach (i czy wogóle coś) pozostaje na razie otwarte
5) PRL-owska piosenka budowniczych Warszawy w czasie przyklejania taśm na nowo (?)
6) Odgłosy miasta Jarocina z rana (kosiarki, zapalanie silnika samochodu itd.) lub rozmowy ludzi na targu jarocińskiego (nadal aktualne?)
7) „Nasza klasa” Słobodzianka – zmiana symboli w kościele z krzyża, na sierp i młot – jako symbol przyjęcia nowej socjalistycznej wiary (czy to był pomysł inscenizacyjny czy tylko rzucone przez J.S. skojarzenie?)
8) Procesja przez miasto – Patryk daje w tle odgłosy przemocy (rozbijanie szyb, łomot, podkładanie ognia (czyli to, co w filmie Dogville w momencie kiedy Grace decyduje się na zniszczenie miasta). O tym zapomniano i Patryk wyszukał motyw muzyczny, nie autentyczne odgłosy rozboju.
9) Czy niszczenie miasta będzie dwa razy? Raz na końcu pierwszego Końska, raz na końcu drugiego?
10) Wesele z "Naszej klasy" - czytanie performatywne (ludzie z miasta/polscy aktorzy)
A na koniec lista moich prywatnych hitów - najlepszych momentów z rozgrzewki i improwizacji:
- Rozgrzewkowa procesja: Naokoło, w biegu po okręgu odbywały się radosne, wielbiące podskoki ze wniesionymi do nieba dłońmi, a na środku Żyd Arne z żoną tańczyli sobie walczyka.
- Improwizacja Końsko: Hania ma kota imieniem Zuza i próbuje go wychowywać – mówi do niego, tłumaczy, że ma nie wychodzić za próg domu, walczy z jego instynktem i przywiązaniem. Scena kończy się zamknięciem kota w domu (pani wpycha swojego pupila siłą z powrotem) i błagalnym drapaniem kota w zatrzaśnięte drzwi.
- Noc, miasto śpi. Tylko Vivienne leży z otwartymi oczami i patrzy w sufit, a może w gwiazdy przez dziurę w suficie? O czym ona marzy? (Vivienne zrobiła to tylko raz, w następnych próbach spała grzecznie, jak inni - może warto wrócić do tego marzenia?)
- Arnold – anioł, który pod postacią fotografa zszedł na ziemię (robi zdjęcia, może żeby później zanieść je swojemu szefowi). Kuca, żeby sfotografować zaćpaną Martę, siedzącą na chodniku. Marta boi się flesza i zlękniona na klęczkach odsuwa się od fotografa, a on - idąc na czworakach, trzymając w jednej ręce aparat, a drugą się podpierając, podąża za nią główną ulicą miasta. (mój pomysł: może ustalić, że anioła widzą tylko niektórzy mieszkańcy? Np. Marta albo szalona Zuza?)
- małżeństwo Szymonów: trenują od rana wszystkie możliwe rodzaje sportów, podczas gdy ich autystyczne dziecko zamknięte w czterech ścianach grzebie godzinami paznokciem w podłodze (do wykorzystania w Końsku 2)
I parę myśli po wieczornym seansie filmowych: W Dogville Triera nie otwiera się nigdy drzwi tak po prostu, niedbale, nieostrożnie. Ten, kto puka do naszych drzwi jest potencjalnie niebezpieczny, bo obcy. U Triera każde użycie drzwi jest inne - w rytmie, w emocji, w sposobie chwytania za klamkę. Może w naszym Końsku też przydałoby się zwrócić uwagę widza na drzwi - czy trzaskamy nimi wychodząc z domu? Czy klamka chodzi lekko, czy jest zardzewiała, czy w drzwiach wstawiona jest szyba, czy też drzwi mają wizjery? Nie przypadkiem Trier kazał aktorom markować otwieranie drzwi (pantomima). Zwrócenie uwagi widza na gest otwierania i zamykania jest ważny – film jest przecież także o nieumiejętności przyjmowania niespodziewanych gości, o odgradzaniu się od tego, co na zewnątrz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz