So, das ist das Fenster in dem Radoliner Palast in Jarocin. Durch das Fenster kann man ein Stück des Parks sehen und wenn man sich herausstreckt, ist sogar der Teich sichtbar. Es ist sehr netter aber vorläufiger Sitz der Blogredaktion, die Tag für Tag (seit dem 29. Juli bis zum 6. August) die polnisch-deutsche Theaterwerkstatt dokumentiert . Die Werkstattleitung: Janusz Stolarski und Arnold Pfeifer. Der Ausgangspunkt: „Verführtes Denken” von Czesław Miłosz.

Wir versuchen auch möglicherweise die deutsche Version der Texte zu veröffentlichen.

niedziela, 31 lipca 2011

Drugi dzień: Miasto umarłych


Przed południem
Lektura Miłosza i rozmowa o tabletkach Murti-Binga

Z ogłoszeń duszpasterskich:
Arnold Pfeifer dostał rolę Anioła i otrzymał już tekst roli: wiersz Czesława Miłosza, "Portret z połowy XX wieku". (słuszna uwaga Iwony: Arnold już kolejny raz będzie w spektaklu mówił po polsku, następnym razem trzeba przymusić Janusza żeby recytował po niemiecku, musi być sprawiedliwie)

Ważniejsze pytania/uwagi/wymiany zdań:
- J.S.: pytanie do Was: jak się dzisiaj objawia filozofia Murti-Binga? (dłuższa cisza) Ja sobie wtedy w myśli odpowiadam na to tak: podobnym przełomem jak ten dokonany przez Murti-Binga, musiał być Chrzest Polski. Prawie z dnia na dzień zabroniono wznoszenia modłów do słowiańskich bóstw, a zastępowano to zrozumiałą tylko dla garstki mnichów łaciną. Wprowadzono zachodnie melodie psalmów, odrzucono wszystko, co niepokojące, mroczne, dzikie - a zastąpiono je przez radosną nowinę zbawienia w zamian za połknięcie piguły. Miłosz pisze, że spożywanie pigułek Murti Binga powoduje rodzaj schizofrenii między tym, co w człowieku ugruntowane – nazwijmy to tradycją, a nowym, narzuconym porządkiem. Podobne objawy schizofrenii widać w Polsce mimo upływu 1000 lat. Statystyki pokazują, że jesteśmy w większości katolikami, ale czy wiemy, w co wierzymy? Połykamy pigułę katechizmu (żeby to jeszcze ewangelia była, a to jest najczęściej zbiór nakazów i zakazów kościelnych), a myślimy swoje: że istnieją duchy i upiory, że trzeba zawieszać podkówki nad drzwiami na wszelki wypadek i spluwać przez prawe ramię czy też zasłaniać lustra w domu, w którym ktoś zmarł - ale to wszystko czynimy bez ostentacji, żeby z kolei nie wydać się za bardzo zacofanymi.

- Odpowiedzi na pytanie: czym dzisiaj jest pigułka Murti-Binga? Szymon: Może telewizja jest taką pigułką, spot reklamowy. Agata podchwytuje: reklamy – pokazują świat pełen radości, a przecież są ludzie, którzy żyją w nędzy - ale tego w telewizji nie ma. Wiki: telewizyjne programy poranne, które pokazują cudowny początek dnia. Arnold: pigułki sprzedawane na dyskotekach; świat w dyskotece to świat wiecznej zabawy. Szymon: Kościół, wiara w Boga. J.S.: Unia Europejska.
- J.S.: Czy to oznacza, że my już jesteśmy w momencie „po” połknięciu pigułek, że już je zażyliśmy? Wiki: Tak myślę.
- Pytanie Agaty: czy pigułki Murti Binga trzeba brać co jakiś czas, czy jeden raz na całe życie? J.S.: Miłosz pisze, że raz.
- Kolejne pytania pozostają bez odpowiedzi: czy to pozornie radosne społeczeństwo niemieckie się kiedyś rozwali? W jakim momencie pojawia się pigułka w społeczeństwie – w sensie, co się dzieje tuż przed, co poprzedza potrzebę zażycia pigułki? Czy czujecie, że coś się może za chwilę wydarzyć takiego, że będzie potrzebna następna pigułka? Jak powinien wyglądać idealny świat?

Ćwiczenia i improwizacji ciąg dalszy

- turlanie synchronizowane w czterech szeregach. To ćwiczenie bycia w systemie jest jak rozwiązywanie krzyżówki: musi się zgadzać zarówno w pionie jak i w poziomie, tzn. rolować się trzeba równo całym rzędem, a jednocześnie być non stop na odległość jednego przetoczenia od osoby w tym samym szeregu. Trzeba być czujnym zarówno góra-dół jak i prawo-lewo. Kiedy jeden rząd przeturla się, wstaje i przechodzi do początku krocząc ponad turlającymi się rzędami. Kolejne modyfikacje tego ćwiczenia służyły doskonaleniu mechanizmu: łapanie za stopy osoby leżącej nade mną w rzędzie było po to, aby turlać się rzeczywiście jednocześnie bez potrzeby spoglądania, ustalone zostaje wstawanie przez lewe ramię i określona noga, od której maszerujemy z powrotem do początku, poza tym Arnold wskazuje, żeby nie rolować się nogami albo rękami tylko tułowiem, a wzrok kierować przed siebie, a nie do góry.
Mnie wydaje się to ćwiczenie coraz bardziej przerażające. Janusz zresztą nie ukrywa, że wprowadza rodzaj tresury, padają z jego ust słowa "wojsko" i "balet". To drugie pasuje do obrazka: im precyzyjniej wykonywane jest ćwiczenie, tym bardziej przypomina jakiś francuski taniec dworski, szczególnie że turlanie odbywa się w takt muzyki barokowej. To ćwiczenie, szczerze mówiąc, przypomina mi szkolną lekcję wychowania fizycznego - tak jak tam gimnastyka czy gra rozpoczynała się na gwizdek wuefisty, tak tu turlanie rozpoczyna się na sygnał Janusza: głośne klaśnięcie. Jeszcze chwila, a zamiast turlających się ludzi zobaczę kiełbaski na rożnie, jedne bardziej, drugie mniej wypieczone, ale poza tym wszystkie podobne do siebie. Czemu nikt się nie buntuje? Aha, zabrakło w naszym gronie tej, która nie pozwalała przesuwać materacy w czasie wczorajszej improwizacji - Marli. Wielka szkoda, ona jedna ratowała wtedy honor grupy i nie chciała dać się zamknąć w klatce. Miała odwagę postępować wbrew instrukcji. Dzisiaj, w uboższym gronie, już wszyscy zgodnie, a nawet ochoczo, poddali się doświadczeniu niewoli.

- Improwizacja „Dogville”: Życie w pewnym miasteczku. Między domami przechodzi sieć wąskich ulic, w domach żyją ludzie, na skraju wioski znajduje się kościół, po przeciwnej stronie zarybione jezioro. Niektórzy poddają się nastrojowi podkładu muzycznego i wykonują czynności w odrobinę zwolnionym tempie (później J.S. powie: Czynności przez was wykonywane mają stanowić kontrast do muzyki – róbcie swoje w swoim tempie). Wszyscy garną się do kościoła, szczególnie, kiedy brakuje pomysłu na rozwój indywidualnych improwizacji - tam wszyscy robią to samo: klęczą ze złożonymi rękami albo śpiewają katolickie piosenki w kręgu. Powiedziało się katolickie, ale do końca nie wiadomo, co to za kościół... Mniszka Agata buja się na klęczkach wprzód i w tył w czasie modlitwy jak to czynią Żydzi, ale z kolei wkrótce zaprosi wszystkich mieszkańców do odśpiewania (z pokazywaniem) jednego z dzieł sacro-polo (zresztą o prześlicznej urody refrenie: Łanda rej, łanda o). Jest to więc kościół wielowyznaniowy, w którym chrzci się niemowlęta i daje komunię, ale jednocześnie niektórzy wierni żegnają się po prawosławnemu, a inni siadają sobie wygodnie wprost na posadzce (może na podłodze rozłożone są dywany jak w meczecie?) i w którym nigdy nie zazna się pobożnej ciszy.

W czasie omawiania etiudy padło nazwisko Konstantego Stanisławskiego i wielokrotnie powtarzała się prośba o precyzję wykonywanych czynności, o skupienie na detalach, na badaniu wszystkich możliwości tkwiących w danej sytuacji oraz o określenie swojego emocjonalnego stosunku do spraw i do każdej napotkanej osoby. Czyli żeby było tak, jak w życiu (nie mylić z byciem sobą, graniem siebie - słowo "jak" jest ważne).

- Po krótkim powrocie do wbijania w ciało rytmu końskiego galopu powróciła improwizacja Dogville. Ważna zmiana: zaczynamy od snu (co daje wewnętrzne skupienie i wyciszenie) i dopiero kiedy uznamy, że na horyzoncie Dogville słońce wzeszło, rozpoczynamy nasze codzienne czynności. Na poobiedniej próbie widać, że ustaliły się już pewne układy kwaterunkowe. Np. dziadkowie mieszkają w chatce tuż przy kościele (choć nie zauważyłam, żeby byli specjalnie pobożni),a komuna ćpunek, z których jedna jest w zaawansowanej ciąży – w domu naprzeciwko. Z uwagi na to, że moja ławka obserwacyjna stoi od strony kościoła, widziałam i zapamiętałam głównie rzeczy dziejące się w mojej okolicy. Może przydałoby się jutro zmienić punkt widzenia.

Moje spostrzeżenia: szybko podchwycono raz zademonstrowany przez Janusza sposób podkładania dźwięku pod pukanie do drzwi poprzez tupanie w podłogę. Jeśli mówiliśmy o naśladowaniu życia (tzn. o tym, żeby pamiętać dokładnie gdzie są drzwi, klamki, dzwonki), to powiedzcie mi, w którym to mieście tupie się komuś po wycieraczce, chcąc by nam otworzył? Może należałoby więc określić precyzyjniej, co robimy "jak" w życiu, a co według umówionej konwencji? Inna rzecz dotyczy komunikacji. Od kiedy zostało dozwolone głośne mówienie (zgaduję, że w imię realizmu – żeby nie kłapać bezdźwięcznie paszczami), prawie od samego rana panuje taki zgiełk, że nie tylko nie słychać muzyki, która miała stanowić kontrast do działań aktorskich, ale w dodatku mieszkańcy nie są w stanie usłyszeć tego, co dzieje się za progiem ich domów. Choćby terrorysta afgański ukatrupił kochanych dziadków i tych, co przyszli im z pomocą, reszta nie kiwnie palcem. Weźmy poprawkę, że hałas wzmaga się dodatkowo przez akustykę sali.
Przy wszystkich niedoskonałościach była jednak jedna scena, która została mi w pamięci. Do mieszkania Hani puka Sara. Hania nauczona przykrym doświadczeniem siedzi cicho i udaje, że jej nie ma. Pewnie myśli, że to znowu ten stuletni epileptyk z naprzeciwka. Sara przez dłuższą chwilę cierpliwie puka, a Hania waży myśli: otworzyć, czy nie otworzyć - pukanie zdaje się być przyjazne (epileptyk za to dobijał się do drzwi tak gwałtownie, że jutro będzie miał spuchniętą stopę, założę się). Kiedy Hania ostrożnie podchodzi w kierunku drzwi, Sara z kolei rezygnuje z dalszego pukania, bo ile można czekać, i odchodzi. Hania zagląda przez wizjer tuż po odejściu Sary. Zdziwiona uchyla bardzo ostrożnie drzwi do swojego domu - nie ma nikogo. Koniec tej sceny wiele obiecuje: Hania wyrusza w miasto na poszukiwanie tego, kto do niej pukał. Jak na mieszkankę małego miasta przystało, idzie wpierw do sąsiadek, żeby opowiedzieć, co jej się przydarzyło. Możemy zacząć porządkowanie improwizacji właśnie od wyłuskiwania takich - właściwie gotowych scen?

Zadanie domowe: W jakim świecie nie chcielibyśmy żyć? (do przemyślenia)

Wieczór spędziliśmy na spektaklu Teatru Biuro Podróży. Był to doskonały przykład tego, jak o pigułkach Murti Binga mówić w teatrze nie warto. Jeśli mam być złośliwa, jak ktoś lubi popisywać się jazdą na łyżworolkach, to są do tego specjalnie wyznaczone miejsca, niekoniecznie teatr. Plastikowe jajo na obrotówce i rzucanie aluminiowymi foremkami do ciasta to jest dość obciachowa wizja przyszłości, a co najgorsze, posługując się słowami J.S., zupełnie nie udało się jej „wytrącić widza z równowagi”.
Głowa do góry, odbijemy sobie jutro w naszej stajni!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz